wtorek, 24 listopada 2015

Przerwa na oddech

   Bardzo krótka przerwa (czasu starczyło tylko na Sydney), bardzo głęboki oddech. Dosłownie. Bo w Australii jest czym oddychać.

   Chciałam napisać, że jeśli mogłabym wybierać miejsce do życia poza Polską to byłaby to Australia. Jest piękna. Czysta i cicha. W centrum miasta słychać hałasującą przyrodę. Ludzie wydają się wakacyjnie wyluzowani. Czy sprawia to pogoda? Tak się składa, że bywam tam na początku lata. Jest ciepło, ale nie upalnie jak w Dżakarcie. Brak zanieczyszczeń zasłaniających błękit nieba. Pachnie świeżo skoszona trawa. Pieski wyprowadzają właścicieli na spacer. W zatoce kołyszą się jachty. Można usiąść na ławce, można się położyć na trawniku. Można nawet spacerować! Pełen relaks. I wszystko to czego w Dżakarcie mi brakuje.
   A może to kwestia komfortu życia. Zachodnie standardy, prawa pracownicze, godna płaca. Jest łatwiej niż w Azji. Ale widziałam też bezdomnych śpiących w parku. Wiem o niesprawiedliwości wobec Aborygenów. Nie wszystkim dane jest korzystać z dobrodziejstw zachodniego świata.

   Dlaczego nie jestem pewna, że chciałabym tam żyć? Bo jednak czułam się osaczona. Jest czysto, bo za śmiecenie są wysokie kary. Kierowcy jeżdżą ostrożnie, bo boją się mandatu. Bardzo wysokiego (rozmowa przez telefon to 500 AUD). Jeśli miejsce przed terminalem jest przeznaczone do wysadzania pasażerów to nikt tam do samochodu nie wsiądzie. Palaczy prawie się nie spotyka, bo papierosy są drogie. To co nazywamy "kulturalnym społeczeństwem" jest moim zdaniem wymuszone restrykcjami. Nie, żebym chciała śmiecić, szaleć na drodze, czy dokonywać innych "przestępstw". Ale chętnie bym zjadła późną kolację, a tu o 22 już nawet hotelowa restauracja  była nieczynna. Bo tylko do tej godziny można sprzedawać alkohol. Nie czułam się swobodnie.

   Za to przyrodę mają piękną. Na szczęście dbają o nią. Jest mnóstwo parków, ba, nawet busz wewnątrz miasta.    Obserwowałam ptaki. Nie znam ich nazwy. Szare, wielkości sporego szpaka, intensywnie żółte nogi, dzioby i takaż plama na oku. Najpierw zobaczyłam parę na trawniku. Jeden leżał z rozłożonymi skrzydłami, wyglądał na martwego. Obok podskakiwał drugi, zaniepokojony. Kiedy podeszłam bliżej, oba się poderwały. Kawałek dalej inna para jadła sobie z dziobków. Cóż za miłość! Stworzenia okazały się bardzo zadziorne. Jeden rozgonił grupę gołębi, większych przecież od niego. Co więcej kilka razy atakował ostro ptaka, który nie odleciał wystarczająco daleko. Prawdę mówiąc nie byłam pewna czy i mnie nie zaatakuje. Byłam przecież na jego terytorium!
Odpoczywał sobie taki na ścieżce w parku. Spokojnie i z godnością zszedł mi z drogi

Park w Sydney

Lubię te żeliwne balustrady.

Też wyszedł na spacer

Myjnia samoobsługowa. Szkoda, że akurat nikt się nie kąpał

Trzy Siostry w Górach Błękitnych. Widać ludzi przechodzących nad przepaścią pomiędzy skałami. Ja się nie odważyłam.

11 komentarzy:

  1. A mnie nawet te restrykcje nie zniechęcają... w Australii nigdy nie byłam, chociaż mam rodzinę, los sprawił, że straciliśmy kontakt, a skąd się tam wzięli może napiszę kiedyś na blogu, bo to ciekawa historia.
    Spodobały mi się balkony i myjnia dla psów. Zazdroszczę Ci tego ciepełka, bo u nas już lekki mróz.
    Oddychaj pełną piersią:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, jak ja tęsknię za zapachem mroźnego powietrza o poranku! Niestety coś za coś. Ciepełko za zapachy. Albo restrykcje i porządek, albo... coś innego.

      Usuń
  2. Bardzo serdecznie Ci dziękuję za tę podróż do Sydney.
    Ta myjnia dla pieseczków mnie wzruszyła. A najbardziej to Twój opis skrzydlatych braci.

    Pomyslałam sobie, że może jest tam tak dlatego, że była to kiedyś kolonia karna. Zsyłano tam przestępców z Anglii, a właściwie to skazanych /bo to różnica/.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że możesz mieć rację. Tyle pokoleń karności to już chyba w genach mają. Ale bardzo mili ludzie, życzliwi i pomocni

      Usuń
  3. Z samego opisu można by się zakochać w Australii.
    Zaintrygował mnie ten ptak z haczykowatym dziobem.

    Zaczęłam się zastanawiać, gdzie poza moim miastem mogłabym zamieszkać na stałe. Pomimo uroku przyrody Australii jednak nie wybrałabym tego miejsca. Za daleko od rodziny i znajomych. Znajomych zawsze można "wymienić" na nowych, ale co z rodziną?

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rodzinę oczywiście zabrać ze sobą. Zresztą teraz już wszędzie jest blisko i różne wynalazki ułatwiają kontakt. Na stałe też bym nie chciała wyjeżdżać. Taka patriotka ze mnie

      Usuń
  4. Australię, od tej społecznej strony, znam bardzo dobrze, choć nigdy tam nie byłam (i się nie wybieram). Mieszka tam moja przyjaciółka, z która jestem "od zawsze" w stałym kontakcie. Słowo "wymuszony" jest bardzo adekwatne. Dotyczy to także "życzliwości" ludzi: programowej, powierzchownej, wyuczonej. Tej "życzliwości" nie przeszkadza wcale notoryczne donoszenie na kolegów i koleżanki, bez skrępowania, czy zażenowania. Taka norma. Nawet na siebie donoszą :) Przyjaciółka nazywa Australię "przeklętym miejscem" (jest obywatelką Australii od 1984r.). Marzy o emeryturze i powrocie do kraju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A miałam nadzieję, że moje wrażenie jest mylne. Bo co ja tam wiem o Australii? Byłam dwa razy, w sumie 10 dni. Za pierwszym razem byłam zachwycona, zwłaszcza kontrastem z Dżakartą. Odpoczywa się tam świetnie (chociaż drogo) Jednak wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.

      Usuń
  5. Ewo, dopiero dzisiaj przeczytalam ten post, jestem w Australii od 1989 roku i ciagle uwazam ze jest to najlepszy kraj do zycia. Z Polski wyjechalam nie tylko z powodow materialnych, oboje z mezem z wyzszym wyksztalceniem, ledwie wiazalismy koniec z koncem, ale doslownie dusilam sie, rodzina, znajomi, oni zawsze lepej wiedzieli co jest dobre dla mnie, lacznie jak mam sie ubierac. Pamietam pierwszy dzien kiedy dotarlam do Australii i wyszlam na zewnatrz z lotniska, czyste powietrze, jakas taka przejrzystosc, bardzo mnie to ucieszylo. Najpierw solidna nauka angielskiego, fajni australijczycy -nauczyciele, wspaniale metody uczenia, w formie zabaw, wycieczki. Dla mnie ludzie w Australii sa mili, pomocni, ostatnio duzo choruje, taka opieke zdrowotna jak tu mam to bym nigdzie nie miala a na pewno nie w Polsce. Mam sporo znajomych, wlasnie australijczykow, mielismy na poczatku troche polskich znajonosci, ale to bylo nieudane, np. ja nie pasowalam, bo nie pilam i nie nie lubilam plotkowac, z ostatnia polska kolezanka pozegnalam sie kiedy to ja slaba potrzebowalam zeby mi ona drzwi przetrzymala, czy zaniesla zakupy do samochodu. Australijczycy chetnie pomagaja i sa szczerzy w tym oni nic nie musza udawac, bo oni nic nie musza jak cos robia, chodzi mi o pomaganie mi, to znaczy ze chca pomoc. Sa zyczliwi, a ci co znaja mnie lepiej, rowniez wiedza ze ze mna to roznie, ze mam humory i mowie nie jak np. zapraszaja mnie a ja wole robic cos innego, nie bawimy sie w zadne dyplomacje.
    Niesprawiedliwosc do Aborygenow, okrucienstwo to bylo dawno, to historia, ktorej obecna Australia wstydzi sie, duzo robia dla nich, sa oczywiscie Aboryginie co sie ucza, osiagaja to co chca, sa w sporcie np aust. football, sa w tv prezenterzy, prowadza programy kucharskie, jest piekna modelka, niestety wielu z nich zyje w biedzie, Bialas dawno temu dal im alkohol, nie pracuja, przepijaja zasilki, niszcza domy inne zabudowania..., wspolczuje im bardzo bo oni zyli dawno temu zgodnie z natura, cywilizacja zniszczyla ich, oni nie chcieli jej ale Bialas wkroczyl i koniec. Teresa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję Tereso za ten komentarz. Piszę tylko o swoich odczuciach, bo czy można poznać kraj będąc tam tylko chwilę? Po pierwszej wizycie byłam Australią zachwycona, teraz miałam mieszane uczucia. Czułam to co Ty czułaś w Polsce- ktoś decyduje o mnie. Jest też kwestia tego na jakich ludzi się trafi- tych życzliwych bardziej i mniej można spotkać wszędzie. Doświadczenie mnie uczy,że na obczyźnie lepiej nie liczyć na rodaka. Ale i tu są wyjątki.
      Historia mówi, że kolonizatorzy zawsze niszczą tubylców. Teraz dla poprawności politycznej mówi się o tym co się dla Aborygenów robi. Ale wciąż mają przecież swoją polową ambasadę przed Parlamentem w Canberze. I z tego co wiem ich święta góra wciąż jest dostępna dla wspinaczy. Biznes turystyczny wygrywa. Pozdrawiam Tereso, cieszę się, że zaglądasz.

      Usuń
  6. Naprawdę byłaś tam pod spodem? Cóż, pora już chyba uwierzyć, że Ziemia jest okrągła i w tą jakąś grawitację też trzeba uwierzyć...

    OdpowiedzUsuń