I nie są to atrakcje turystyczne, a lokale odwiedzane przez tubylców. Na ulicach, zwłaszcza w pobliżu świątyń spotyka się wiele osób w kimonach.
Ze sprawami radosnymi (ślub, narodziny dziecka) idzie się do raczej do chramu, Budda jest od spraw smutnych ( śmierć) Nic dziwnego, że miejsca kultu obu religii są zwykle blisko siebie.
Wejście do chramu wyznacza charakterystyczna brama. Jest to granica między sacrum i profanum. Przechodząc przez nią zwykli śmiertelnicy nie powinni iść środkiem, zarezerwowanym dla bóstw, a raczej trzymać się brzegu. Ścieżka doprowadzi ich do studni. Chochlą powinni nabrać wody i polewając ręce obmyć je. Oczywiście nie robi się tego nad studnią, żeby nie zabrudzić wody. Modlić się można na kilka sposobów. Czasem prośbę wypisuje się na deseczce i zawiesza w pobliżu ołtarza. Można też podejść do ołtarza, pociągnąć za sznur dzwonka, klasnąć trzy razy, ukłonić się i wypowiedzieć (pomyśleć) prośbę. Proste, a zapewniające człowiekowi to czego potrzebuje- nadzieję.
I za to ich cenię- że duchowość jest dla nich ważna, że nowoczesność jej nie przytłacza, że tradycja zawsze w jakiś sposób wiąże się ze świętością. A to sprawia, że rzeczy tak zwykłe jak parzenie herbaty stają się ceremonią.
Myślałam, że tradycyjnych strojów na ulicy się nie spotyka. A tu proszę, proszę......
OdpowiedzUsuńNie znam Wschodu , poza ich restauracjami na terenie Europy. Ale bezpośrednio nie dotykałam stopą tej ziemi. Nie odważyłam sie tam podróżować za młodu, a teraz już pozostały mi tylko media...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wzbogacę się o tę wiedzę z pierwszej reki od Ciebie , Ewo :)
Za naszej młodości nie było łatwo podróżować. Ale przecież nie jesteśmy za stare.
UsuńA restauracje... cóż... smak jest zupełnie inny.