Wylądowaliśmy w Ayers Rock, na niewielkim lotnisku pośrodku niczego. Zbudowano je chyba wyłącznie dla wygody turystów, tak jak niedaleki kompleks Ayers Rock Resort. Plakaty na lotnisku ostrzegają a to przed dzikimi psami dingo, a to przed udarem słonecznym, albo odwodnieniem. Doradzają pić 1 litr wody na godzinę.
Wyszliśmy przed terminal. Upał i żar z nieba (bardzo błękitnego). Ale czerwona ziemia okazała się błotkiem. W nocy padało. Moje wyobrażenia o pustynności tej krainy się nie sprawdziły.
Przy wypożyczaniu samochodu upieraliśmy się, że musi być GPS. Niepotrzebnie. Jest tylko jedna droga, prowadząca tylko w jedno miejsce. Ruszyliśmy na poszukiwania hotelu. "Poszukiwania", śmiechu warte. Wszystko czego potrzebują turyści usytuowane są wzdłuż jedynej drogi, która zatacza koło i doprowadza wędrowca zawsze w to samo miejsce. Wzdłuż niej jest jeszcze poczta, supermarket i dwie restauracje. Część tych instytucji zatrudnia młodych Aborygenów w ramach programu pomocy w zdobyciu doświadczenia na rynku pracy. Całkiem dobrze sobie radzą. I dobrze wyglądają. Zupełnie inaczej niż ich współplemieńcy siedzący przed sklepem, wytapiający czas, odwracający głowy od turystów.
Więc resort, miasteczko, niewiadomoco. Żadnej szkoły, prywatnych domów. Gdzie mieszkają wszyscy? Gdzie są ich rodziny? Najbliższe większe miasto to Alice Springs, 400 km stąd. Czy pracownicy lotniska, hoteli, parku narodowego to zesłańcy? Nie udało mi się uzyskać odpowiedzi.
Jedziemy. Nic, aż po horyzont. Jedyne punkty orientacyjne to sterczące ni z tego, ni z owego góry. Z jednej strony Kata Tjuta, z drugiej Uluru. A między nimi 30 km pustki, od wieków należącej do Aborygenów. Wędrowali pomiędzy górami, od jednego źródła do drugiego.
![]() |
Uluru i Kata Tjuta o świcie |
![]() |
Malowidła w jaskini |
![]() |
Kata Tjuta |
![]() |
Kata Tjuta |
Bardzo chciałabym kiedys tę Czerwoną Górę zobaczyć.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ciekawy opis...
Naprawdę trzeba ją zobaczyć. Mój opis nie jest w stanie oddać tego co tam można zobaczyć
UsuńBardzo dziwnie wygląda ta góra pośrodku niczego, jak wielki kopiec kreta:-)
OdpowiedzUsuńRóżowe niebo piękne, ale upał widoczny nawet na fotografiach.
Może pracownicy lotniska mieszkają gdzieś przy lotnisku, w jakimś pracowniczym hotelu?
Tak, mają jakieś pokoiki. Ale gdzie rodzina?
UsuńA może to właśnie tam Elvis Presley się ukrywa? Nie spotkałaś go?
OdpowiedzUsuńDlaczego akurat Elvis?
UsuńAustralia jako państwo kontrolujące dokładnie swoich obywateli nie jest chyba najlepszą kryjówką.
Dzięki, dzięki, dzięki. Będę tam kiedyś, ale jeszcze nie wiem kiedy. A tak... juz podziwiam wraz z Tobą. To istotnie jakas magia...
OdpowiedzUsuńSzczerze Ci tego życzę. Wyprawa warta każdych pieniędzy. Najpierw się zastanawiałam co pasjonującego może być w oglądaniu góry (bo wspinać się nie wolno). A potem żałowałam, że byliśmy tak krótko
UsuńTe góry wyglądają na bardzo kruche. Jakby wypalone z gliny. Postaram się coś dowiedzieć o tym programie dla Aborygenów ;)
OdpowiedzUsuńMają bardzo dziwną strukturę. Jakby były miejscami pokryte łuszczącą się emalią.
UsuńMam nadzieję, że programów jest więcej. Pewnie na każdym szczeblu. Ten zdaje się akurat jest lokalny. Australijczycy mają duże poczucie winy (i słusznie) wobec Aborygenów.
I słusznie, że mają, choć to poczucie jest raczej politycznie poprawne, niż faktyczne.
UsuńNie udało mi się niczego dowiedzieć.
Też szukałam, na australijskich stronach.
Usuńhttp://www.healthinfonet.ecu.edu.au/cultural-ways-home/programs-and-projects
https://www.training.nsw.gov.au/programs_services/funded_other/acp/index.html
UUU oj zazdroszczę tych pięknych widoków, widzę, że natura namalowała tam naprawdę piękne krajobrazy, unikatowe :) marzy się mojemu mężowi wycieczka do Australii, chciałby zobaczyć kangura :) A właśnie, jak tam jest ze zwierzakami? Nie baliście się, że podczas tych wycieczek zaatakują was niebezpieczne węże lub pająki, czy jeszcze jakieś inne stworzenia?
OdpowiedzUsuńZwierzaków (tych małych) bardziej się boję w Indonezji. Przez drogę czasem przepełzały jakieś, ale z bliska nie widziałam. Nawet muszki nas w okolicach Uluru nie atakowały, za duży wiatr był. A byliśmy przygotowani na nie. Dla kangurów było chyba za gorąco, nie widzieliśmy ani wieczorem, ani o świcie.
UsuńRozumiem, pytałam, bo wiem, że w tych gorących klimatach lubią sobie żyć różne ciekawe i jadowite zwierzaki. Ja się boję pająków i węży, więc na ich widok uciekałabym na stół, natomiast myszy mnie nie ruszają :) Wszak miałam szczurki hodowlane oczywiście i kochałam je bardzo.
UsuńTu bardzo niebezpieczne są komary (malaria i denga). Ale są regularnie trute. Za to mam wrażenie, że jakaś jaszczurka zamieszkała w mojej kuchni. Obrzydliwość.
UsuńCoś niesamowitego!
OdpowiedzUsuńPrzepiękną miałaś wycieczkę. Może uda mi się kiedyś zobaczyć te góry na żywo - jak by nie było z Japonii jest o wiele bliżej do Australii niż z Polski, więc szanse większe ;)
Jeśli będziesz w Australii to odwiedź koniecznie. Też bym się z Polski nie wybrała.
Usuńale cudna wyprawa..na zdjęciach góra groźna i tajemnicza:)
OdpowiedzUsuńNiezapomniana.
UsuńNa żywo jeszcze bardziej tajemnicza. Zwłaszcza z całą aborygeńską otoczką. Bo nie tylko widok jest ważny.
domyślam się ...uwielbiam spotkania z ludźmi mocy:)
UsuńIch wierzenia, opowieści, sposób życia, wszystko jest bardzo niezwykłe
UsuńZdjęcie z samolotu powala! Wygląda trochę złowieszczo.. jak obca planeta. :D
OdpowiedzUsuńInna nazwa Uluru to (jeśli dobrze pamiętam) Ayers Rock, a nawet i The Rock - kiedyś czytałam o niej dość spory artykuł. Pamiętam z niego to, że pierwsze angielskie określenie tej góry było podobne do "niezwykły kamyk". Patrząc na jej zdjęcia.. to chyba trafne określenie!
Pozdrawiam. :)
Masz rację. To było jak scena z horroru kiedy góra zbliżała się do nas (chociaż to my się przemieszczaliśmy) Nie byłam w stanie patrzeć wprost na nią, musiałam odwracać wzrok, żeby przywrócić sobie poczucie rzeczywistości. Ayers Rock to wciąż nazwa lotniska. Górze w imię poprawności politycznej przywrócono nazwę aborygeńską.
UsuńOstatnio wirtualnie zwiedzam Australię, a nawet znalazłam miejsce, miasto Perth określane mianem raju, bo latem temperatura nie dokucza z powodu wiatru i morskiej bryzy, a zimą 17 stopni jest dla mnie wysoką temperaturą.
OdpowiedzUsuńGóra i mnie niezwykle zauroczyła.
Serdecznie pozdrawiam
Też słyszałam, że w Perth klimat najlepszy. Dla mnie 24 stopnie to już zimno.
UsuńNie wiem czy dałbym radę w upale australijskim, wystarczy spojrzeć jak wyglądają uczestnicy Australian Open, wykończeni jakby na budowie pracowali czy coś. Parę lat temu w Turcji byłem w największe upały, czułem się chwilami tak, jakbym zaraz miał zejść.
OdpowiedzUsuńCo do samej Australii to kiedyś interesowałem się nieco tym krajem. Szczególnie Aborygeni jakoś mnie ujęli, bo stanowią właściwie chyba jedną z ostatnich grup ludzi, która ma taki związek z przeszłością. Przynajmniej ja tak to widzę.
Pozdrawiam!
Tenisistów wykańcza nie tylko upał. Tak myślę. Zapewniam Cię, że do ciepła można się przyzwyczaić.
UsuńCzęściowo masz rację co do Aborygenów. Częściowo, bo niestety wielu z nich cywilizacja (a właściwie biali) zepsuła.
Potrafisz zaciekawić i przedstawić piękno.. nawet takiej łysej góry. A może ci Aborygeni do pracy przylatują samolotem? :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję. To nie moja zasługa, ona naprawdę jest piękna.
UsuńNo w sumie racja co do tenisistów. Niektórych wykańczają kontuzje na przykład.
OdpowiedzUsuńJa bym się szybko do upalnych sytuacji nie przyzwyczaił raczej.
Kiedyś widziałem zdjęcie Aborygena, który chyba po raz pierwszy przez telefon rozmawia. A to pewnie wierzchołek góry lodowej tylko.
Pozdrawiam!
Aborygeni znają zdobycze techniki. Ale niekoniecznie chcą z nich korzystać. Zresztą tam nie ma zasięgu.
UsuńKompletnie nie interesują mnie obce strony, ale ... tę akurat górę chętnie bym zobaczył i poczuł. Magiczne miejsce!
OdpowiedzUsuńA ja bym chciała zobaczyć Twoje zdjęcia stamtąd.
UsuńBardzo fajny opis. Niesamowicie to wygląda na zdjęciach. Piękno w czystej postaci. Australia to dla mnie daleki, taki trochę tajemniczy świat, o którym niewiele wiem, tym lepiej, że mogłam tu przeczytać coś o niej.
OdpowiedzUsuńTo prawda. Piękno nie do opisania. I nie do napatrzenia się.
UsuńMożna tylko pomarzyć.
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej na razie...
Tylko uważaj o czym marzysz! Życie lubi nas zaskakiwać
UsuńLitr wody na godzinę? Ja mam problem, żeby wlać w siebie dwa w ciągu dnia...
OdpowiedzUsuńAle widoki przepiękne... i wreszcie mi wytłumaczyłaś zagadkę aborygeńskiego malowania.
Szaleństwo, prawda? Ja mam problem wypić litr przez cały dzień. Ale najlepsze jest to, że woda jest dostępna właściwie tylko w sklepie. Wprawdzie jedną butelkę napełniliśmy z kranu do tego celu przeznaczonego, ale smakowała obrzydliwie.
UsuńPrzyjaciółka mojej matki ze szkolnej ławy, zamieszkałą w Australii wiele lat temu. Przysyłała jednak pocztówki "miejskie", nie wiem czy odwiedzała takie miejsca, a one sa znacznie ciekawsze. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMiasta właściwie wszędzie są podobne. Do tego stopnia, że będąc w Australii często mówię "bo tu, w Kanadzie..."
UsuńWidoki przepiękne... Co za krajobraz - jestem pełna podziwu
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
serdecznie
http://mrocznastrefa.blogspot.com
https://zolza73.blogspot.com/
Ja też byłam zachwycona. Dlatego się dzielę ;)
UsuńJa tylko dodam do wszystkich zachwytów, och i ach jak najbardziej zasłużonych, że cieszę się, że odkryłam Twój blog. Ciekawy, fascynujący, inny niz wszystkie. Zdjęcia przecudnej urody.
OdpowiedzUsuńSerdeczności
Bardzo dziękuję. Ogromnie mi miło!
UsuńPiękne zdjęcia, jestem zahipnotyzowana ich pięknem. Może kiedyś uda mi się dotrzeć i do Australii? :)
OdpowiedzUsuń