czwartek, 1 października 2015

Nie zgubić się w Bangkoku

   Wybraliśmy się na ciut dłuższy weekend. Wylądowaliśmy po południu. Mapę dojazdu do hotelu wydrukowaliśmy z Googli. Wiedzieliśmy też, że można dojechać autobusem. Och, bo transport publiczny w Bangkoku to bajka! Autobusy, metro, sky-train, taksówki, tuk-tuki. Tylko wybierać i brać.

   Więc wsiadamy w autobus. Taniutki. Dojeżdżamy do końca trasy. Ogromne rondo, z czteropasmową jezdnią. Wokół niego przystanki dla setek autobusów. Jak znaleźć właściwy? Utrudnienie jest takie, że przeczytać niczego nie możemy- Tajowie nie używają alfabetu łacińskiego. Pytamy przechodniów, osoby w mundurach (pracownicy transportu chyba). Angielskiego nie znają. Na mapę patrzą zdziwieni. Nazwa "Chinatown" nic im nie mówi. 
   Nagle dostrzegamy naszą wyguglaną "12"! Objeżdża rondo i zatrzymuje się po przeciwnej stronie. Znaleźliśmy przystanek! Daleko, przejście tylko po kładce, a my z walizką. I wygląda na to, że tubylcy nie są przekonani, że to właściwy autobus. Wreszcie ktoś się lituje i mówi nam czym dojedziemy. Ale minę ma niepewną, nie ufamy mu. 
   Decydujemy się na taksówkę. Tylko 1 z 10 zatrzymanych kierowców uznał, że może nam pomóc. Bo taksówkarze w Bangkoku wybierają sobie trasy. Nie tylko nas odsyłali z kwitkiem. W końcu wsiedliśmy, a kierowczyni studiuje naszą mapę. I studiuje. I dalej stoi. A okulary ma jak denka od butelek. Przestraszyłam się. Mapy nie widzi, drogi może też nie. Uciekliśmy. 
   Poszliśmy na przystanek "12". Ale ani pasażerowie, ani obsługa autobusu (sic!) nie byli przekonani czy dojedziemy pod wskazany na mapie adres. Tyle dobrego, że znalazło się mówiące po angielsku dziewczę skłonne nam pomóc. Pogadała z umundurowanymi pracownikami i wydobyła od nich numery autobusów, którymi powinniśmy jechać. Z innego przystanku. Uff. Tyle tylko, że we wskazanym autobusie znowu nikt nie był przekonany, że jedziemy w dobrym kierunku! Ale znowu zajęła się nami dobra dusza, która wysiadała w Chinatown. Z mapy (którą tylko my umieliśmy odczytać) wiedzieliśmy, że to już rzut beretem do naszego hotelu. Dziewczyna negocjowała z taksówkarzem, który nie chciał użyć taksometru. Podał cenę jak za trasę z samego lotniska. Ostatecznie, żeby nie zatrzymywać dłużej naszego anioła, zdecydowaliśmy się kontynuować podróż tuk-tukiem w paskarskiej cenie. Trudno.
   Niezrażeni pierwszymi doświadczeniami chętnie korzystaliśmy z autobusów. Kursujących często, zabierających i wysadzających pasażerów niekoniecznie na przystankach. I okazało się, że przystanek "12" był tuż obok naszego hotelu.
   Widzieliśmy dużo i dużo przygód przeżyliśmy. Poniżej mała próbka. Cdn.








9 komentarzy:

  1. Widzę, że dotarcie do celu już było niezłą przygodą, ciekawie piszesz, piękne zdjęcia, będę zaglądać i zazdroszczę :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i zapraszam. Ja tu muszę żyć, a to już nie jest takie do zazdroszczenia ;)

      Usuń
  2. Przyłączam się do zachwytu Asi.... Zazdroszczę tego co widziałaś

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma :)) Wolałabym Rzym.

      Usuń
  3. Ważne dotareliście :)piękne miejsce .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście pięknie i na bogato. A myślałam, że buddyzm zaleca minimalizm.

      Usuń
  4. Urokliwe miasto z innych klimatów, innej kultury i obyczajów. To pociąga. Pozdrowienia i serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj zazdroszczę ci Tych podróży i zwiedzania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak się złożyło i staram się korzystać :)

      Usuń