środa, 20 marca 2019

Gość w dom


   Dużo po Indonezji podróżuję. Czasem służbowo, czasem prywatnie. Oczywiście nocuję w hotelach. Personel hotelowy zawsze jest bardzo uprzejmy, uśmiechnięty, chętny do pomocy. Czy jest w stanie pomóc to już inna sprawa. 
Hotele są różne, rzecz jasna. I nie mówię tu o ilości gwiazdek, ale o standardzie jaki tym gwiazdkom odpowiada. Dziś będzie o tym, z czym musiałam się zmierzyć.



Lobby hotelu na wyspie Banten


   Pierwszy nasz poważny wyjazd miał miejsce po 2 miesiącach pobytu w Jakarcie. I od razu zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę. Polecieliśmy do Jayapury, stolicy Papui. Hotel pięknie położony, z widokiem na zatokę. Odebraliśmy klucz (taki tradycyjny) z recepcji, wjechaliśmy na piętro. Otwieramy drzwi, a tu niespodzianka – drzwi są zamknięte od środka na zapadkę (czy inny haczyk)! Przybył technik, pomajstrował, drzwi odblokował. Wchodzimy, a z klimatyzatora umieszczonego nad wejściem leje się woda! Poprosiliśmy o zmianę pokoju. Wszystko było w nim w porządku. Postanowiliśmy się chwilę przespać. Wprawdzie przeszkadzał nam hałas silnika barki pracującej na morzu, ale zmęczeni całonocną podróżą szybko zapadliśmy w sen. Kiedy się obudziliśmy silnik nadal hałasował, a barka nie wyglądała na pracującą. Szybkie śledztwo wykazało, że nasz pokój znajduje się dokładnie nad generatorem prądu, pracującym oczywiście całą dobę! Pozostało poprosić o kolejną zmianę pokoju. Niestety, wszystkie dla niepalących były zajęte. No cóż, wybór między smrodem, a hałasem łatwy nie jest. Wybraliśmy smród, który szczęśliwie ograniczył się tylko do korytarza.

Widok z hotelu w Jayapurze
   Przygodę z generatorem mieliśmy też w hotelu w Manado. Dostaliśmy piękny pokój z ogromnym, narożnym oknem. Piętro było wysokie, mogliśmy leżąc w łóżku podziwiać widoki. I byliśmy zadowoleni dopóki z wieczornej drzemki nie wyrwało nas drżenie ściany. Okazało się, że jest to ściana działowa między hotelem a szpitalem. Z jakiegoś powodu szpital włączał co wieczór, na godzinę, przeklęty generator!
Widok z hotelu w Manado

   W Kupangu, na Timorze przypadkiem trafiliśmy do najlepszego hotelu w mieście. Rzeczywiście miał piękne lobby i całkiem ładne pokoje. Tylko pościel wydawała się lekko przybrudzona. Ale był już wieczór, światło niezbyt mocne, mogło się nam wydawać. Pogniecione poduszki nie pozostawiły złudzeń- ktoś spał w moim łóżeczku! Poprosiliśmy o zmianę pościeli. Łatwiejsza dla personelu okazała się zmiana pokoju. Łazienki nie dało się zmienić, a woda pod prysznicem była zaledwie letnia. Rano postanowiliśmy pójść na basen. Mógłby być ładny, gdyby nie fakt, że były na nim prowadzone prace remontowe. Była woda, były ręczniki i leżaki, a wokół kupy gruzu. Odechciało nam się pływania.

   Ostatnio byliśmy w Bandungu, 160 km od Jakarty. Hotel ma w internecie bardzo dobre opinie. Wygląda pięknie. Bardzo stylowy, stary budynek. Tylko weszliśmy do pokoju i natychmiast postanowiliśmy go zmienić. Nawet nie pozwoliliśmy wnieść walizek. Przeszkadzał nam hałas ulicy. To jest niestety zmora indonezyjskich hoteli (i nie tylko). Okna są pojedyncze i słabo wyciszone, a ruch całodobowy. To znaczy dla mnie zmora, bo Indonezyjczykom hałas nie przeszkadza. Przenieśliśmy się do pokoju po drugiej stronie budynku. Z widokiem na piękny, tropikalny ogród. Słychać było tylko szum ogrodowego wodospadu. Dopóki nie przyłączył się muezzin z meczetu. To kolejna zmora. Niestety trudna do uniknięcia. Jednak lepiej obudzić się raz, niż nie zasnąć wcale.

Wejście z ogrodu do hotelu w Bandungu.
   Drugiego dnia naszego pobytu, kiedy po całodziennych zajęciach, upoceni chcieliśmy wziąć prysznic przed czekającą nas kolacją z gubernatorem okazało się, że ciepłej wody brak. Awarie się zdarzają. Kuriozalna była propozycja pani manager, że wynajmie nam pokój w innym hotelu, żebyśmy się mogli umyć. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że woda w naszej toalecie nie spływała, a na naprawę (częściową) musieliśmy czekać ponad godzinę! Dobrze, że w pokoju obok mieszkali znajomi, bo pęcherz by mi rozsadziło!

Oczywiście za niedogodności zostaliśmy przeproszeni listownie. Po polsku!


Personel w tym hotelu był bardzo miły, ale powolny. Szczyty powolności osiągnęli w hotelowej restauracji. Co rano przy śniadaniu robiliśmy zakłady jak długo będziemy czekać na kawę. Rekord to 20 minut.

   Jesteśmy mistrzami zmiany pokoju. Ale raz zdarzyło nam się zmienić hotel. Było to w Toraja. Nie spodziewaliśmy się luksusów, bo miał być to hotel w tradycyjnym domu. Z zewnątrz budynek nie wyglądał źle. Ale okazało się, że to zwykła szopa byle jak zbita z desek. Do pokoju należało wejść po stromych, wąskich schodach. Były tam tylko rzucone na podłogę cienkie, gąbkowe materace. Ale dopiero na widok „łazienki” wpadłam w rozpacz. Prysznic to plastikowa balia pełna rdzawej, śmierdzącej wody. Brzydziłam się tam dotknąć czegokolwiek. Poszliśmy spać brudni, uciekliśmy skoro świt.
"Łazienka" w Toraja

   Moje hotelowe przygody wcale nie dowodzą braku gościnności. Trzeba uczciwie przyznać, że Indonezyjczycy są bardzo gościnni. Nawet przypadkowego gościa sadzają między sobą,na podłodze i częstują czym chata bogata. Nie pomaga tłumaczenie, że dopiero jadłam. Skosztować trzeba, a przynajmniej napić się wody.

Najczęściej doświadczam gościnności instytucjonalnej. Bywam w różnych miejscach w ramach działalności w stowarzyszeniach. Każda umówiona wizyta w jakiejkolwiek instytucji to obowiązkowy snack box (w najgorszym razie). Bo dzielenie się jedzeniem to najlepszy wyraz przyjaźni.

Dlaczego nie opisuję hoteli, w których wszystko było zgodne z oczekiwaniami? Nie dlatego, że takie hotele nie istnieją. Istnieją, ale pisanie o nich byłoby nudne.







32 komentarze:

  1. Oj, chyba na przyszłość musisz mieć w torebce stopery do uszu. Tym sposobem uniknęłabyś przynajmniej częściowo poczucia niedogodności :)
    W miejsce opisanej przez Ciebie gościnności, wolałabym jednak solidność. Co mi po miłym uśmiechu kelnera po pół godzinnym oczekiwaniu na kawę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze stoperami zasnąć nie mogę. Próbowałam.
      Tutaj po prostu inaczej definiują solidność

      Usuń
  2. Mój najgorszy przypadek hotelowy w Ekwadorze to słona morska woda z prysznica. Inna sprawa, mało podróżujemy po Ekwadorze. Patrzyłem na mapę zegarową. Jeste aż 12 godzin do przodu i trochę niżej od równika niż ja.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli kładziesz się spać jak ją wstaję.

      Usuń
    2. Prawie ale nie całkiem. Ide lulu około 11 pm czyli prawie w południe u Ciebie. To Ty chyba juz na nogach

      Usuń
    3. Chciałabym pospać do 12!

      Usuń
  3. Sama nie wiem, co przeszkadzałoby mi bardziej, hałas czy brak wody, ale jednego i drugiego też doświadczyliśmy, nie mówiąc, że zarezerwowaliśmy hotel z basenem, który okazał się w remoncie, bez kropli wody.
    Czasami zdjęcia w Internecie nie przygotowują na wszystkie niespodzianki, największa niespodzianka bywają hałaśliwi turyści, którzy nie liczą sie z innymi gośćmi hotelu czy pensjonatu...

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Ewo :)
    Oj to faktycznie miałaś nieciekawe przeżycia tym bardziej, że byłaś tam służbowo. Bywaliśmy w różnych miejscach i hotelach i pomimo, że rzadko kiedy zgadzało się to z tym co było opisane w katalogach, czy na stronie internetowej warunki były naprawdę dobre. Z reguły szukam hoteli o dość wysokim standardzie ponieważ mam mnóstwo chorób dlatego nie mogę sobie pozwolić na spartańskie warunki. Najczęściej bywamy w Turcji, bo ceny nie są aż tak szalone (chociaż w ostatnim czasie poszły w górę), a hotele są naprawdę warte polecenia.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem służbowo, czasem prywatnie.
      Z mojego doświadczenia wynika, że im więcej gwiazdek ma hotel, tym łatwiej o wpadkę. Takie zderzenie oczekiwań z szarą rzeczywistością
      Kiedy coś napiszesz?

      Usuń
    2. No tak masz rację, dlatego uważam, że hotel powinien mieć mniej gwiazdek niż mu przysługuje, bo lepiej turystę mile zaskoczyć niż niemiło rozczarować ;)

      Coś tam od czasu do czasu powstaje u mnie, a nowy temat szykuję na dziś lub jutro ;)

      Usuń
    3. Czekam z niecierpliwością

      Usuń
  5. A ja swój pobyt koło Wenecji - to znaczy noc w hotelu w Lido di Jesolo wspominam jak kosznar. Hałas był tak niesamowity całą noc, że nie potrafię go zapomnieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No popatrz. A ja Lido de Jesolo wspominam miło. Chociaż małżonek zostawił tam marynarkę.

      Usuń
  6. Skąd te wszechobecne generatory? Nie macie prądu z sieci?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Jakarcie mamy. Poza nią bardzo często nie, zwłaszcza na mniejszych wyspach. Poza tym każdy szpital chyba musi mieć zasilanie awaryjne.

      Usuń
    2. W Polsce szpitale też mają takie ustrojstwa (o czym wiesz), ale raczej nie korzystają. Trochę dziwi mnie ta cała sytuacja z hotelami. Nocowałem w campach w Wenezueli i choć luksusów nie było (czasem były to tylko hamaki pod wiatą), syfu również nie widziałem.

      Usuń
    3. Może to kwestia spojrzenia. Nie narzekam na bungalowy, bo oczekuję od nich czego innego niż od hotelu wielogwiazdkowego. Zresztą w hotelach zasadniczo syfu nie ma (jeśli się mruży oczy). Oni sprzątają i naprawdę się starają. Na przykład szorują płyty chodnikowe. Ale pościel nie musi być śnieżnobiała. Nie widzą takich szczegółów. Być może ma to też związek z muzułmańskim stosunkiem do doczesności.

      Usuń
  7. Przeciągnęłaś mnie przez koszmar. O_O Przydałaby się lista niebezpiecznych hoteli i takich do przeżycia, na wszelki wypadek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałam o tym. Ale, po pierwsze to co dla mnie nie do zniesienia, dla innych może być zabawnym urozmaiceniem. Po drugie hotelowa rzeczywistość też się zmienia. Mieliśmy taki fajny hotel w Yogjakarcie, powrót po roku był mało przyjemny.

      Usuń
    2. Mnie przeraziła miska z brązową wodą. Jeśli chodzi o hałas, zawsze na wszelki wypadek mam w podróży stopery do uszu. Niestety przydają się, ale są skuteczne.
      Poza higienicznymi sprawami, to prawdopodobnie niewiele mnie odstraszy, szczególnie kiedy jestem zmęczona.

      Znajomi mieli przygodę z karaluchami w kreteńskim hotelu i panikowali. A ja, wiedząc, że to trzyma się podłogi i nie jest jadowite, nie miałabym z nimi problemu, jedynie zastanowiłoby mnie, skąd tu są.
      Łazienkę mieli elegancką, a pokój czyściutki, więc może to byli przypadkowi goście.

      Inni znajomi mieli problem na Mazurach, bo po deszczu wskakiwały im do domku żaby, a pani rodziny panicznie się ich boi. Miałam ten sam kłopot i po prostu je wyłapywałam i wyrzucałam, żeby mi nie pozdychały pod łóżkiem. Ale jak Boga kocham, brązowej wody bym nie zniosła... Tak samo braku sprawnej toalety.

      Usuń
    3. Muszę Cię zmartwić- karaluchy potrafią się wspinać.
      Żab i jaszczurek też nie znoszę. Mąż je wyłapuje. Problem jest w bungalowach w stylu balijskim- łazienka jest pod gołym niebem i to ja jestem intruzem.

      Usuń
    4. Ale nie są agresywne i jadowite.
      O właśnie, lubię miejsca, gdzie to ja jestem intruzem, ale ma to swoje granice. Chodzi o egzotyczne miejsca. Jakby wszedł mi do domu Liściołaz żółty, to bym zaczęła chodzić po suficie.
      W Polsce natomiast, nie mamy takich problemów.

      Usuń
    5. Czasem mam wątpliwości co do tego braku agresji. Są wielkie i patrzą nienawistnie...

      Usuń
  8. No to są uroki życia na walizkach. Ale co zobaczyłaś to Twoje:) :) Warto chociaż było czekać tak długo na kawę ??? swojego czasu bardzo dużo podróżowałam po Polsce i żałuję, że nie prowadziłam wtedy bloga :) zdarzyło się nam mieć pokój hotelowy z prysznicem w .... pokoju. A kabina była tak mała że jak zostawiłam szampon na brodziku (półki brak) to musiałam otworzyć kabinę i wyjść bo schylenie się nie było możliwe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na kawę warto czekać zawsze. Chyba, że zdąży wystygnąć.
      Tutaj jest taka moda, że łazienki są oddzielone od pokoju ogromną szybą. Czyli prysznic też w pokoju właściwie. I nie tylko prysznic.

      Usuń
  9. Na hałas mam zawsze zatyczki, ale na smród jestem wyczulona, a na to zatyczek nie ma. W jednym z hoteli tak cuchnęła poduszka, że odtąd wożę własnego jasia. W Hiszpanii też były karaluchy, więc trzeba było hotel zmienić.
    Ale obsługa za granicą wszędzie była miła, natomiast w kraju dąsy, fochy, o uśmiechu należy zapomnieć. Twój opis jest dowcipny. Wynika z niego, że jesteś bystrym obserwatorem.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja niestety nie mogę zasnąć z zatyczkami.
      Tutejsza obsługa jest miła do tego stopnia, że nigdy klientowi nie odmawiają. Jeśli jakiegoś życzenia nie są w stanie spełnić , to nie mówią nie. Po prostu gość czeka, i czeka , i czeka...

      Usuń
  10. Nie podróżuję, więc nie mam refleksji na temat hoteli. Ta łazienka w Toraja przebija chyba wszystko inne. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To generalnie był upiorny hotel.
      Ja zasadniczo staram się nie wybrzydzać. Ale pewne oczekiwania mam. I wbrew pozorom cywilizowanej Australii też zdarza się mnie niemiło zaskoczyć.

      Usuń
  11. No to faktycznie niezłe przygody hotelowe i nie tylko...
    Też nam się zdarzały różne wpadki hotelowe, ale to o czym przeczytałam w Twoim poście i komentarzach, to faktycznie "małe koszmarki".
    Moc pozdrowień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wpadki zdarzają się wszędzie. Czasem jednak ich nasilenie jest niewyobrażalne

      Usuń