Taksówka dowozi Cię do portu. Hm, może lepiej powiedzieć przystani. Właściwie pomostu. Ktoś przyciąga do niego łódź i pomaga Ci wskoczyć na pokład. Najwyraźniej trafiłeś do czyjejś sypialni (na materacu rozgrzebana pościel ), ale nie zatrzymujesz się, idziesz dalej. Skacząc z łodzi na łódź coraz bardziej oddalasz się od brzegu. Wreszcie koniec, jesteś w swoim domu na najbliższe dwa dni.
Nie jest to wielkie gospodarstwo. Na górnym pokładzie (zadaszonym, z opuszczanymi w razie deszczu ceratowymi roletami) stoi stół i cztery krzesła. Pod burtami leżą materace z poduszkami, rodzaj sof. Między nimi rozłożona mata. Na dziobie postawiono dwa wygodne leżaki, można się opalać, albo podziwiać widoki. Bliżej rufy umieszczono umywalkę z lustrem. Obok schodki prowadzące w dół do niewielkiej toalety. Z prawdziwą muszlą klozetową. Oczywiście masz świadomość, że to co trafi do niej leci prosto do rzeki. Spłukujesz to rzeczną wodą z wiadra. Czystą wodę z beczki na dachu oszczędzasz, ale jak zajdzie potrzeba wykorzystasz ją do prysznica. Wystarczy odkręcić kran. Jest ciepła, nagrzana słońcem.
Dalej nie schodzisz. Pod pokładem jest królestwo załogi. Właśnie stamtąd wynoszą Ci ciepły obiad. Całkiem porządny. Nie, nie będziesz narzekał na tutejszą kuchnię. Będziesz żywiony 5 razy dziennie, smacznie i do syta.
Siadasz do stołu. I masz gości. Właśnie inna łódź przybiła do Twojej. Jedyna droga na ląd prowadzi przez Twoją jadalnię.
W końcu kapitan odpala silniki. Trochę głośno się robi. Ruszacie w poprzek zatoki. Siadasz w fotelu na dziobie. Wiatr rozwiewa Ci włosy i nie czujesz upału. Na przeciwnym brzegu znajdujecie ujście rzeki. Na wodzie widać wyraźnie granicę wody. Ta rzeczna jest bardziej ruda. Wpływacie na Crocodile River. Jest szeroka, brzegi porośnięte niewielkimi palmami. Im dalej tym bardziej dziko się robi.
Nagle łódź się zatrzymuje i powoli cofa. Kapitan wyskakuje spod pokładu i podaje Ci lornetkę, ręką wskazując kierunek. Szukasz, szukasz i ... jest! Przy brzegu drzemie krokodyl. Tubylcy się ich nie boją. Wierzą, że mają wspólnego przodka. Przecież krokodyl nie skrzywdzi kuzyna.
Rzeka staje się coraz węższa. Po dwóch godzinach dobijacie do brzegu. Tu już nie ma palm, wchodzisz w las deszczowy. I natychmiast czujesz wilgoć na całym ciele. Nie wiesz czy to Twój pot, czy po prostu wilgotne powietrze. Dzielnie brniesz w tę wilgoć i duchotę, bo ciągnie Cię to co czeka na końcu drogi.
Najpierw słyszysz nawoływania. A potem wśród zieleni dostrzegasz rudość. I patrzysz, patrzysz, patrzysz.
Na podeście są wysypane banany i kawałki trzciny cukrowej. Jeden osobnik siedzi między nimi. Pożywia się swobodnie, ale dość szybko. Co chwila z jakiejś gałęzi do spiżarni sięgają inne. Jedną ręką trzymają się gałęzi (żeby jak najszybciej uciec), a drugą ładują banany do ust. Na zapas. Potem łapią ręką czy nogą jak najwięcej kawałków trzciny i uciekają na drzewo. Przysiadają na gałęzi i dopiero tam zjadają co udało im się zagrabić. Albo i nie, bo po drodze inne im wyrywają dobra. Wyraźnie widać hierarchię. Ten na platformie to samiec. Samice co nieco mu podkradają. Napadany po drodze to młodzieniec. Musi się wykazać sprytem, żeby cokolwiek uszczknąć.
Nagle samiec na platformie zrywa się, łapie w dłonie ile się da i ucieka. Jesteś zdezorientowany. Nie rozumiesz co się dzieje. Czego on się boi? Po chwili słyszysz trzask gałęzi. To nadchodzi król. Największy i najcięższy. Rozsiada się pomiędzy dobrami. Od niechcenia sięga po banana. Samice już nie muszą się skradać. Ale zachowują czujność. Widać animozje między nimi. Nie walczą, ale niechętnie na siebie patrzą. Albo się unikają. Jak ludzie.
Zanim zrobi się ciemno łódka przybija do dzikiego brzegu. Ale to nie ma znaczenia, i tak nie zejdziesz na ląd. Załoga zamienia Twój salon w sypialnię. Nie idziesz jeszcze spać. Obserwujesz najpiękniejszy księżyc jaki kiedykolwiek widziałeś. Jest tak blisko! I niebo rozgwieżdżone nieprawdopodobnie. I ... czyżby lampki choinkowe? Ale skąd? Przecież nikt tu nie mieszka?! A całe drzewo się mieni światełkami... To świetliki, niesamowite ich ilości. Ależ widowisko!
Rano ruszasz do kolejnego stada orangutanów. Obserwujesz zabawy maluchów, które zawsze jedną ręką trzymają się mamy. I kolejne stado, i jeszcze jedno. Aż trzeba wracać.
Ja chcę, ja chcę, ja chcę. Cudowna wyprawa, uwielbiam takie,to dokładnie to, czego szukam podróżując. Och, jak się cieszę, że to opisałaś i pokazałaś zdjęcia... Wpisuję sobie na bardzo długa - i nie do końca realną - listę miejsc do zobaczenia. I te dźwięki natury...zdecydowanie tak.
OdpowiedzUsuńNaprawdę coś niesamowitego. Nie do opisania, nie do pokazania (na zdjęciach). Absolutnie do przeżywania
UsuńO matko! Coś niesamowitego!!! Ta wilgoć wszędzie pewnie by mnie męczyła, ale czego się nie robi dla takiej przygody :-)
OdpowiedzUsuńJa też dziękuję za podzielenie się :-)
Wilgoć czuje się przez chwilę, a potem zapomina. Na łódce szybko się schnie.
UsuńOglądałam niedawno film oparty na faktach o wycieczce w dół rzeki. łódę wywraca krokodyl, pożera przewodnika, a rodzina ucieka na drzewo, które rośnie w wodzie. I zaczyna się walka o przetrwanie >>>
OdpowiedzUsuńNasza łódka była spora, krokodyl by nie dał rady. Zresztą tam ruch jest, łódek podobnych do naszej było więcej, do tego tubylcy w łupinkach.
UsuńPocieszasz się, że ci w łupinkach poszliby na pierwsze danie? :) Fe, nieładnie :):):)
UsuńAbsolutnie. Pomogliby mi. Ich się krokodyle nie imają, bo to kuzyni.
UsuńRewelacyjny reportaż.
OdpowiedzUsuńCzapeczkę z główki zdejmuję:-)))
Czekam na jeszcze i jeszcze i jeszcze.
Dziękuję. Zarumieniłam się.
UsuńFajne, podoba mi się. Taka lokalna agroturystyka. To nawet lepsze od Komańczy ;)
OdpowiedzUsuńOd agroturystyki różni się tym, że to nie właściciel łodzi robi najlepszy biznes. On pracuje dla pośrednika, który jest wynajęty przez gościa, który pracuje dla kogoś kogo zatrudnia biuro podróży. Możliwe, że łańcuch pośredników jest dłuższy. Nam się udało trafić bezpośrednio do kapitana. Za trzy osoby zapłaciliśmy tyle co w biurze za jedną.
UsuńA robali, tarantul, skorpionów i takich tam nie ma?
OdpowiedzUsuńOczywiście, że są robale. Dlatego moskitiera i repelenty. Pająków i skorpionów nie widziałam. Chyba się bały
UsuńRozczulają mnie takie małpiątka, jak to na ostatniej foto.
OdpowiedzUsuńCzytając Twój sugestywny opis mentalnie przeniosłam się do łodzi-mostu, tylko na wzmiankę o obcej stopie w cudzej sypialni trochę się wzdrygnęłam, ale gdyby to była moja sypialnia zapewne nie zrobiłoby to na mnie żadnego wrażenia.
Czytając takie opowieści przypominam sobie, że życie jakie prowadzę i gdzie mieszkam jest ważne tylko dla mnie.
Dziękuję za wspaniałą opowieść.
Pozdrawiam
Cała przyjemność po mojej stronie.
UsuńOrangutanki dały popis. Takie bawiące się przedszkolaki.Mogłabym patrzeć godzinami. Szkoda, że ich mamy się nie lubiły.
Lubię wyjeżdżać, lecz nie pociągają mnie bardzo dalekie podróże. Jednak w takie miejsce, jakie opisałaś chętnie bym pojechał :-)
OdpowiedzUsuńTeż wolałabym, żeby było bliżej. Chociaż czasem warto się poświęcić
OdpowiedzUsuńEwo,
OdpowiedzUsuńten reporterski wpis ozdobiony zdjęciami jest dla takich, którzy nie będą nigdy w Azji i dla tych, którzy mają możliwość zorganizować sobie takie wakacje. Zobaczyć na żywo orangutany i krokodylka.
Znajoma twierdzi, że najbardziej dokuczliwa w Azji była ta wilgotność.
Zasyłam wiele serdeczności.
Do wszystkiego można się przyzwyczaić, do wilgotności też. Mi chyba bardziej przeszkadzają "zapachy"
UsuńCałkiem jak film przyrodniczy. Niesamowite musi być przeżyć to wszystko na żywo, całą sobą.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście czasem czułam się jak w filmie
UsuńOpisałaś to tak obrazowo, że poczułam się tak, jakbym podróżowała razem z Tobą. Nie ukrywam, że zazdroszczę, ale tak pozytywnie a nie złośliwie. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńRównież pozdrawiam
UsuńCzy to sen, czy rzeczywiste przeżycia?
OdpowiedzUsuńNie umiem jeszcze robić zdjęć snom. Rzeczywista rzeczywistość ;)
UsuńUwielbiam wędrować wirtualnie i zwiedzać te wszystkie cudowne miejsca na świecie:))
OdpowiedzUsuńNie zapomnij też czasem posiedzieć w domu!
UsuńPięknie to wszystko opisałaś, przez chwilę mogłam oderwać się od rzeczywistości. Chociaż z kilku powodów nie będę mogła wybrać się w taką podróż, to cieszę się, że dzięki takiej osobie jak Ty Ewo, mogę podziwiać te wszystkie egzotyczne miejsca, zwierzęta, ludzi i ich kulturę. Szacun dla ciebie również za odwagę, bo jak pomyślę o krokodylu, owadach i tarantulach, które gdzieś sie tam mogły czaić, to nie wiem, czy bym się odważyła na taką można by rzec ekstremalną wycieczkę ;)
OdpowiedzUsuńA te orangutany są świetne, na żywo to musi być dopiero frajda. Pamiętam, że kiedyś oglądałam program o wyprawie Martyny Wojciechowskiej, która znalazła się wśród stada małp, nie pamiętam, czy to były orangutany, czy szympansy, w każdym bądź razie był to sierociniec, w którym wychowywały się malutkie małpki, to był rozkoszny widok, pomijając fakt, że te maluchy straciły swoich rodziców głównie przez polujących na nie kłusowników.
No właśnie- kłusownicy i wypalacze dżungli. W tym parku narodowym orangutany żyją półdziko. Ktoś musi o nie dbać, żeby nie wyginęły. A obserwowanie ich to niesamowita frajda
Usuńfantastyczna przygoda i piękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Chociaż zdjęcia takie sobie. Wolę przeżywać niż fotografować
UsuńDROGA EWO, PROSZĘ PRZYJMIJ NAJSZCZERSZE ŻYCZENIA ZDROWIA I POMYŚLNOŚCI W 2017 ROKU.
OdpowiedzUsuńDżungla, to słowo brzmi groźnie. Ale ile fascynujących zjawisk z życia zwierząt i roślin można tu zobaczyć? do tego my Europejczycy kochamy egzotyczne miejsca. Wierzę, że przeżyłaś niesamowite chwile.
Pozdrawiam serdecznie:
Z lekkim opóźnieniem, ale serdecznie dziękuję za życzenia. Pozdrawiam
Usuń