Od ponad 2 miesięcy izoluję się. Nie dlatego, że takie są zalecenia. Mam doświadczenie z indonezyjską służbą zdrowia i nie chcę go powtarzać. Dlatego siedzimy kołkiem w domu. Nie jest źle, prawdę mówiąc. Gdyby nam wyłączyli internet, to dopiero by było nieszczęście!
Pisałam już o tym, że Indonezyjczycy nie mogą żyć bez internetu. Świetnie wykorzystywali jego dobrodziejstwo od dawna. Rozwijali usługi związane z siecią. Teraz i ja zaczynam te usługi dokładniej poznawać. A możliwości jest sporo.
Właściwie każdy sklep czy restauracja udostępnia numer WhatsApp, przez który można złożyć zamówienie. Kurier z Grab albo Gojek dostarczy wszystko szybko i tanio.
Grab i Gojek to firmy, o których już pisałam. Rozwijają swoją działalność w oparciu o aplikacje na smartfony. Zaczynały od taksówek skuterowych. Prowadzą działalność kurierską. Ale również robią zakupy, dostarczają posiłki z restauracji, rezerwują hotele, sprzedają bilety, sprzątają domy, leczą (a może tylko umawiają wizyty?). Jednym słowem żyć się bez nich nie da. Wszystko jest bardzo proste. Wystarczy wejść w aplikację, wybrać sklep/restaurację, odnaleźć w ofercie produkty, które chce się kupić, zapłacić i czekać (chwilę!) na dostawę. Dostawa jest szybka, bo sklepy proponowane znajdują się niedaleko od lokalizacji telefonu. Można też wybrać dalsze, ale wtedy dłużej się czeka i opłata jest wyższa, wiadomo.
Są sklepy, które mają własne aplikacje zakupowe, albo strony internetowe. Ale niezależnie od tego, prawie wszystkie korzystają z czegoś co nazwałabym internetowym domem towarowym. Trochę jak nasze Allegro czy Ceneo, tylko bardziej. Takich stron (powiązanych z aplikacjami) jest mnóstwo. Najpopularniejsze to Tokopedia, Shopee, Blibli. Zasady wszędzie są podobne. Płatność online, dostawa przez Grab albo Gojek najpóźniej następnego dnia.
Niestety, mam problem z płatnością. Tylko w nielicznych sklepach można płacić gotówką kurierowi. Większość wymaga karty indonezyjskiego banku. Pechowo, ja tylko z polskich korzystam. Możliwa jest też płatność przez bardzo popularną aplikację Ovo. Ale konto tej aplikacji też najpierw należy zasilić. Znowu albo przez bank indonezyjski, albo w punkcie sprzedaży. A ja z domu nie wychodzę.
Na szczęście jest jeszcze HappyFresh. Dzięki tej aplikacji mamy co jeść. Sugeruje supermarkety w pobliżu mojego domu. "Idę" do wybranego sklepu i buszuję po półkach. Czasem mam problem z ilością owoców i warzyw, lub mięsa. Jeśli coś jest na sztuki, to potrafię obliczyć ile będzie w kilogramie. Ale czasem sprzedają popakowane w pakiecie. Tym sposobem dostałam pół kilo czosnku. Trzeba się spieszyć z jedzeniem!
Płacę polską kartą. Pobierana kwota jest "mniej więcej", a różnica regulowana po odebraniu zakupów. Przecież towary na wagę są wyceniane dopiero po zważeniu. Bywa, że z czegoś zrezygnuję, albo dołożę. Mogę to zrobić najpóźniej godzinę przed wybranym terminem dostawy. Później kupowacz (shopper, czyli osoba, która z realnych półek bierze to, co ja wybrałam wirtualnie) zaczyna zakupy. Jeśli czegoś akurat zabrakło, kontaktuje się ze mną i pyta o preferowane zamienniki. To jest świetna opcja. Rozmawiamy przez chat, który tłumaczy mój angielski na indonezyjski. Dzięki temu nie powstają nieporozumienia. Niektórzy kupowacze potrafią doradzić, wybrać tańsze zamienniki. Czasem zaznaczam, żeby sami wybrali, bez pytania mnie o zdanie. Ich wybory bywają dziwne. Zamiast małej (250 ml) śmietany dostałam litrową. Zamiast ogórków w occie- marchewkę.
Zakupy są przekazywane kurierowi, który zwykle przyjeżdża w wyznaczonym okienku czasowym. Zazwyczaj jest to kurier z HappyFresh, czasem z Grab. Towar przywozi skuterem, ale w zamontowanej na pojeździe lodówce.
Przywykłam do tej wygody. Czasem się zastanawiam, dlaczego wcześniej nie korzystałam. I jak to będzie, jak wrócę do Polski.
Nowa sytuacja wyzwala nowe możliwości i odsuwa dawne obawy. Mój syn zamawia świeże warzywa na mobilnym ryneczku, dostawa przez firmę do domu, zestaw na cały tydzień, a warzywa i owoce jak malowane. Mnie dziwi lawinowy wzrost cen, zwłaszcza artykułów ze starych zapasów, ktoś chyba korzysta na sytuacji.
OdpowiedzUsuńPłatności to chyba największy problem, koleżanka z pracy przez nieuwagę straciła sporo kasy...
Pozdrowienia z deszczowych Kujaw:-)
Mi też raz pobrało pieniądze, a sklep ich nie otrzymał. W takiej sytuacji wystarczy reklamacja w banku.
UsuńJa też każdego dnia dziękuję Bogu za internet. Nie wyręczam się nim aż tak bardzo, jak Ty, bo przecież od czasu do czasu chcę mieć pretekst do wyjścia z domu, ale sama świadomość, że gdybym nie mogła, to jest jakaś inna opcja, jest budująca.
OdpowiedzUsuńCzapki z głów przed organizacją i pracowitością Indonezyjczyków. Dobrze, że o tym piszesz. Skąd byśmy się o tym dowiedzieli?
Pozdrawiam i życzę dużo zdrowia z dala od służby zdrowia :)
Oj chciałoby się wyjść. Ale jak pomyślę co się może zdarzyć..., to siedzę na tyłku.
UsuńWiesz, właściwie opisałam to tylko ku pamięci. To nie jest jakiś pasjonujący temat
My korzystamy z mobilnego sklepu, ale panowie od czasu do czasu szukajac pretekstu do wyjścia z domu i tak wydostają się z dodmu do sklepów, bo tam naocznie mogą dokonać wyboru. Z czasem i w Polsce działalność internetowa handlowa rozwinie się jescze bardziej, mając już próbę tego w czasie pandemii. Ja jednak wolę dotknąć towar, przymierzyć, niż ewentualnie odsyłać. Na ogół nic już nie wymieniam, oddaję raczej komuś potrzebującemu i obiecuję sobie "nigdy więcej" takich zakupów w ślepo.
OdpowiedzUsuńMiłego dnia :)
Ubrania od dawna kupuję w Polsce przez internet. Tutaj po prostu nie mają moich rozmiarów. No, chyba, że M&S, czy inne europejskie sieciówki. Ale ceny są wyższe niż w Polsce.
UsuńSądzę, że wszyscy będziemy musieli zmienić przyzwyczajenia. Bałabym się kupować w sklepie coś, co było przymierzane przez kogoś innego, potencjalnie chorego.
Jesli juz odwazam sie cokolwiek zamowic przez internet, musi byc opcja placenia przelewem po otrzymaniu towaru, nie uzywam kart ani zadnych paypal, bo sie boje, bo raz juz mnie oszukali i nie dostalam zamowionego towaru, choc zaplacilam. Poza tym ja musze dotknac, zobaczyc z bliska, powachac, przymierzyc. Ja w ogole jestem z poprzedniej generacji, nawet bilety kupuje na dworcu, a nie rezerwuje przez internet. Tak wiec zupelnie mnie nie jara ten sposob robienia zakupow, wole wybrac sie sama, sama obejrzec, zaplacic sobie gotowka i tyle :)))
OdpowiedzUsuńCzasem nie ma wyboru.
UsuńŻeby nie być oszukaną, kupuję tylko w sprawdzonych miejscach. I zdarzyło się, że pieniądze zeszły z konta, a do sklepu nie dotarły. Reklamacja w banku rozwiązała sprawę.
Ja zawsze dużo korzystałam z zakupów przez internet i nadal to robię, niespecjalnie się zmieniło, bo zawsze tak było. Teraz zamawiam znacznie więcej jedzenia przez sieć, wspierając lokalną gastronomię. Ma to tylko jedną wadę - koszmarnie dużo plastikowych opakowań...
OdpowiedzUsuńUbrania przez internet też kupowałam już dawno. Ale w Polsce, ze względu na rozmiary.
UsuńTa firma od moich zakupów spożywczych w normalnych czasach używała toreb wielorazowych. Teraz, ze względów bezpieczeństwa, pakują niestety w plastik.
No zainteresowałaś mnie tymi Gojek i drugi na G. :) Ale fajnie!
OdpowiedzUsuńA ja zawsze kupowałam dużo, w sieci a teraz jeszcze więcej. Nawet farbę do włosów musiałam zamówić, bo zakłady fryzjerskie zamkniete, a odrost tego nie pojmuje. Tylko jedzenia nie zamawiam, bo u nas to mało popularne ( z wyjątkiem pizzy ale ja nie jadam) Do stacjonarnych sklepów rzadko, ale zaglądam raz w tygodniu :) Serdeczności, Pola
Ubrania czy inną elektronikę też kupowałam w sieci. W Polsce oczywiście. Jedzenia- nigdy. Bałam się, że mi przyślą jakieś marnej jakości resztki. I jestem mile zaskoczona!
UsuńW zakresie internetowych rozwiązań jesteśmy tutaj całkiem do tylu. Prawdę jednak mówią w ostatnich dziesięciu latach sporo się poprawiło. Daleko jednak do rozwiązań podobnych do tych u Ciebie.
OdpowiedzUsuńZdrowia życzę.
Dziękuję i wzajemnie! Uważajcie na siebie!
UsuńJestem mile zaskoczona, że w Indonezji tak łatwo kupuje się przez zamówienia w internecie. Przyznam, że niewiele kupowałam, a teraz, kiedy postałam nieświeże warzywa, idę do osiedlowego sklepu i sama wybieram. I to jest jedyne wyjście z domu. Też murem siedzę, tak trzeba, aby zaraza się wyniosła. Ty także unikaj wirusa, bądź zdrowa.
OdpowiedzUsuńSerdeczności zasyłam
Muszę przyznać, że jestem zaskoczona jakością, zwłaszcza warzyw. Czasem powstają nieporozumienia co do ilości (właśnie dostałam pół kilo imbiru), ale to drobiazg.
UsuńTrzymaj się zdrowo!
Nie potrafię zamawiać przez internet, nie wiem jak działają aplikacje. Wczoraj kiedy moja synowa wybierała się na zakupy dla dwóch domów, a z powodu choroby nie mógł jej towarzyszyć mój syn, to zaproponowałam jej by kupowała przez internet. Ona jednak zdecydowała się na pójście do sklepu, bo według niej propozycje internetowe są mocno okrojone w wyborze. W obecnej sytuacji bardzo się denerwuję, gdy muszą chodzić do sklepów i wolałabym żeby robili sprawunki przez internet, ale zmusić nie mogę. Pozdrawiam serdecznie i życzę pozostania w dobrym zdrowiu.
OdpowiedzUsuńTrochę są okrojone. Ale tylko trochę. Początkowo robiłam zakupy w kilku sklepach. Jeśli w jednym nie było ulubionej marki, to znajdowałam w innym. Ale to oznacza kontakt z wieloma kurierami. Więc po prostu przestała mnie obchodzić marka czy cena.
UsuńUważaj na siebie!
Od początku marca pracuję zdalnie w domu.
OdpowiedzUsuńInternet to dla mnie praca ale także zakupy. Mąż chodzi do pracy i zawsze coś tam przywiezie do jedzenia. Na szczęście mamy 4 sklepy na osiedlu bardzo dobrze zaopatrzone. Także aptekę, kwiaciarnie, pyszne pieczywko, więc jakoś sobie radzimy.
Ubrania, jeśli już mnie coś skusi, tylko z Internetu, ostatnio nawet udało mi się dokupić ładną pościel i nowe prześcieradła.
Unikamy marketów, mimo że są już w większości pootwierane. U nas na Śląsku sytuacja nie jest ciekawa,
Moc serdeczności posyłam.
U nas też sytuacja kiepska. Dlatego nosa nie wyściubiam.
UsuńUważaj na siebie!
To jest zadziwiające jak szybko (w sumie) potrafimy przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Też zaczęłam kupować przez internet, a kiedyś robiłam to naprawdę sporadycznie. Pozdrowienia ze słonecznej Bydgoszczy :)
OdpowiedzUsuńz danych jakie wyczytałam w Onecie-trzeba brać z dystansem bo to też propaganda acz niemiecka, rok temu tygodniowo umierało w Polsce, 17,7tys ludzi a teraz ponad 22 tysiące(mam nadzieję ,że nie pomyliłam. Patrząc na te dane i zestawiając je z ilością śmierci na covid, ..."cudowna służba zdrowia " , lecząc na odwal uśmierca kilka tysięcy osób miesięcznie przez same zaniechania leczenia. Tym samym obawianie się covidu jest raczej poddawaniem sie manipulacji. Nie nosze maseczki, chyba ,że grozi to spięciem z kimś. Spotykam się z zarażonymi, przechodzącymi covid, i co popadnie i jakos nie martwię się czy umrę czy nie , czy mnie wykończy czy nie. Dzieci nie mam . Rodzina na zdjęciach w szufladzie. Dziwię się temu wielkiemu strachowi.wszak każdy umrze...więc w czym problem ?
OdpowiedzUsuń