piątek, 3 sierpnia 2018

Arisan

   Dawno temu obiecałam opisać indonezyjską kuchnię. Nie da się. Wciąż zbieram doświadczenia, wciąż uczę się czegoś nowego, poznaję nowe smaki. Ostatnio przystąpiłam do arisan. To dobra okazja do systematycznego opisywania tego co Indonezyjczycy jedzą. 

   Czym jest arisan ? To typowo indonezyjska tradycja. Jak już kiedyś TUTAJ  pisałam Indonezyjczycy uwielbiają wspólnie jeść. Dlaczego więc nie wykorzystać tych spotkań dla dodatkowego zysku? Arisan to spotkanie towarzyskie, odbywające się systematycznie (zwykle raz w miesiącu). Gospodarz (za każdym razem inny) otrzymuje określoną kwotę od każdego członka grupy.
   Idea powstała dawno temu. W początkach państwa. Bieda wtedy aż piszczała. W sklepach nie było nic. Wszyscy nosili identyczne ubrania, bo tylko takie były dostępne. Żyło się prosto i biednie. Ludzie mieli proste marzenia. Na przykład rice cooker. Bardzo drogi w tamtych czasach. Ale od czego ma się sąsiadów! W małych społecznościach zaczęto organizować spotkania przy posiłku. Gospodarz gotował, goście wpłacali umówioną kwotę. Nadwyżkę można było przeznaczyć na realizację marzeń. Spotkania odbywały się rotacyjnie w domach tej grupy. Każdy miał szansę skorzystania ze wspólnego funduszu i solidarnie się do niego dokładał. Dziś nazwalibyśmy to koleżeńską kasą zapomogowo-pożyczkową, albo mikrofinansowaniem. Chociaż obecnie spotkania nie odbywają się w domach. Większość restauracji przygotowuje specjalne pakiety dla tego typu zgromadzeń.
   Członkiniom mojego arisanu  powodzi się świetnie. Niektóre są wręcz obrzydliwie bogate, nie potrzebują pożyczek. Zyski przeznacza się więc na różne projekty dobroczynne. Potrzebujących wciąż jest sporo, a idea solidarności społecznej w Indonezji jest żywa. 
    Pierwszy lunch mój arisan miał w restauracji hotelu Grand Hyatt. Niestety, nie robiłam zdjęć (głupio, bo wszystko było pięknie podane), mogę tylko opisać co jadłam. 
   Na przystawkę był do wyboru Asinan Kecombrang (pikle) lub Rujak Buah (krojone owoce z sosem z karmelu i chili). Danie główne to Mie Ayam Bakso (makaron z kawałkami kurczaka i bulionem w osobnej misce), Mie Goreng Jawa (smażony makaron w stylu jawajskim) lub Nasi Ayam Woku ( ryż z kurczakiem w stylu Manado). Na deser owoce sezonowe lub Es Cendol. A to wszystko za 100 000 rupii czyli mniej niż 30 złotych.
   Es Cendol to coś co mnie nieustająco zadziwia. Wyobraźcie sobie zielone glutki pływające w nieokreślonej cieczy.  Do przyrządzenia używa się zwykłego pokruszonego lodu. Który się oczywiście topi. Dorzuca się żelki w kształcie robaków. Ani to słodkie, ani kwaśne. Raczej mdłe. Wielbiciele słodkości mogą sobie dolać syropu trzcinowego.
   Kilka razy użyłam określenia "w stylu". W Indonezji każdy region posiada własny, unikalny sposób przyrządzania potraw i jest z tego niezwykle dumny. Taki lokalny patriotyzm. Różnice są moim zdaniem niezauważalne. Podobno dania z Manado są niezwykle ostre. Cóż, dla mnie wszystko jest zbyt ostre.
 

25 komentarzy:

  1. Szkoda, że bez zdjęć, bo trudno sobie wyobrazić te potrawy, ale całkowicie Cię rozumiem, też bym się czuła głupio :)
    A propos Es Cendol. W Japonii mamy kakigoori: pokruszony lód, a właściwie starty w specjalnej maszynce i polany syropem owocowym. W wersji bardziej na bogato maja też inne dodatki, np. słodką fasolkę lub lody. Ta prosta wersja jest idealna na tutejsze upalne i wilgotne lato. Pamiętam, że kiedyś prawie uratowała mi życie ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu nikt się nie dziwi fotografowaniu jedzenia. Wszyscy to robią bez przerwy.Wiesz, facebooki, instagramy czy inne blogi... Po prostu tym razem potraktowałam imprezę czysto towarzysko. Nie myślałam o blogu i teraz mi wstyd. A z internetu zdjęć nie chciałam ściągać.
      Twój poprzedni komentarz zobaczyłam dopiero przed chwilą. Zajrzę w przyszłym tygodniu

      Usuń
  2. Uwielbiam indonezyjskie jedzenie - chociaż ze względu na mnogośc tvch wersji o czym piszesz, wiem, że tak powiedziane nic nie znaczy. No ale jako turystka mam szansę tylko troche poznać - pisz, pisz, pisz o tym. Oczami wyobraźni już to widzę... a za niecałe dwa tygodnie zjem, bo znów tam jadę:). I ja lubię tę indonezyjska ostrośc, chociaż bylī przypadki gdy mówiłam stop:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za 2 tygodnie? Mam nadzieję, że nie będziesz w Jakarcie, ani w Palembangu. 18 zaczynają się Asian Games i to będzie koszmar.

      Usuń
    2. Nie, tym razem inne wyspy:), w Jakarcie tylko lądowanie, jedna noc i jeden start:), i dalej:)

      Usuń
    3. Orangutany na Sumatrze czy Kalimantanie?

      Usuń
    4. Na Borneo :), a warany to wiadomo:)

      Usuń
    5. No Kalimantan:), opanowałam tę nazwę.

      Usuń
    6. Kalimantan to indonezyjska część Borneo ;)
      Byle nie Lombok i Tri Gili. Teraz tam trudno odpocząć. Miłej podróży

      Usuń
  3. Bardzo ciekawy pomysł, podwójnie pożyteczny, bo i okazja do spotkań i nie nadweręża sie czyjegoś budżetu, a z tym różnie bywa. Z drugiej strony jestem zdania, że okazją do spotkań nie musi być obfite biesiadowanie, ale z trzeciej - fajnie poznawać nowe smaki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeść trzeba tak czy tak. To jest całkiem normalny posiłek. A Indonezyjczycy uwielbiają jeść w towarzystwie.

      Usuń
  4. Idę coś zjeść, chociaż to co się dzieje za oknem powoduje, że powinienem iść pić:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I dobrze, że jesz. Nawadnianie nawadnianiem (bo nie mówimy o alkoholu w upale), ale z czegoś trzeba czerpać energię. Poza słońcem.

      Usuń
  5. Kurczaka, szczególnie pieczonego uwielbiam, ale z makaronem już gorzej, bo uznaje go tylko w rosole i pomidorowej. Sama idea spotkań składkowych bardzo by mi odpowiadała, choć menu niekoniecznie. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutejsze kurczaki mają wielkość gołębia, nie wiedzieć czemu. Na szczęście ja makaronowa jestem. Ryżu mam dość.

      Usuń
  6. Rujak Buah brzmi przepysznie.. i szkoda ogromna, że nie ma zdjęć, bo na pewno jedzenie wyglądało obłędnie! Za ostrymi rzeczami niezbyt przepadam, bo nie czuję wtedy smaku potrawy. :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to jest jak się myśli o jedzeniu, a nie o blogu. Poprawię się następnym razem.

      Usuń
  7. Z żelkami wódkę kiedyś piłam :) takie se - jak żelki mdławo słodkie :) reszta musi być suuuuuuuuuuper

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wódka z żelkami! To dopiero ciekawe. Tutejsze żelki są bez żelatyny. Raczej gluty.

      Usuń
  8. Lubię z Wami podróżować wirtualnie:))

    OdpowiedzUsuń
  9. Kupuję egzotyczne przyprawy, ale by wydobyć smak, należy dołożyć wiedzy praktycznej, bowiem niektóre nie można gotować, a innych smażyć.
    Glutów nie trawię, więc pominęłabym, natomiast reszta jest do schrupania. Mam nadzieję, że w następnych postach będą także przepisy.
    Zasyłam serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdjęcia będą, przepisy chyba nie. Bo w domu gotuję po swojemu, nawet nie próbuję odtworzyć. Kiepska ze mnie kucharka

      Usuń
  10. Hm, w Polsce nie znam nikogo, kto odbywa tak regularnie spotkania, a może o tym po prostu nie mówią? Hm :) Co kraj, to obyczaj, raczej by się obrażono za to, że ktoś bierze pieniądze, ale jak widać wszędzie jest inaczej:)
    Pozdrawiam:)
    https://iwonaturzanska.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja mama odbywa :) Ale nie potrzebuje do tego żadnych specjalnych przygotowań. Po prostu idzie z koleżankami do kawiarni, zamawiają co chcą i płacą wg cennika, każda za siebie.

      Usuń