piątek, 17 czerwca 2016

Ciąg dalszy, czyli Macao

   Z Hongkongu po prostu trzeba wyskoczyć na trochę ( w naszym wypadku tylko na jeden dzień) do Macao, kolejnego Specjalnego Regionu Administracyjnego Chin. To tylko godzina promem. Są tacy, których ciągną tam kasyna. Dla nas najważniejsze było zwiedzanie. I mimo deszczu podobało mi się bardziej niż w Hongkongu.

    Niby ten sam kraj, a jednak kontrola graniczna. Ten sam kraj, ale waluta inna. Ten sam kraj, ale zupełnie inne obrazki. A wszystko dlatego, że przez lata panowali tu Portugalczycy.
   Wysiadamy na ląd. Oczywiście oficer imigracyjny, ale żadnej kontroli sanitarnej. Napisy po chińsku i portugalsku. Idziemy prosto do informacji turystycznej. Prawie prosto, bo musimy wyminąć naciągaczy oferujących transport do miasta. W informacji dowiadujemy się, który autobus dowiezie nas do celu. I że karta z Hongkongu tutaj nie działa. Tutejszą oczywiście możemy nabyć, ale nie w porcie. Albo możemy zapłacić kierowcy dolarami hongkonskimi, czyli mającymi większą wartość. Oczywiście reszty nie dostaniemy. Możemy sobie coś kupić za rogiem, w ten sposób będziemy mieć drobne. Brawo! My akurat nic nie chcemy kupować, tylko bilet. Trudno, za podróż wartą 7 dolarów tutejszych płacimy 10 hongkongskich. Co odbijemy sobie w drodze powrotnej. Bo drobnych zostało nam tylko na jeden bilet powrotny i dwudziestka z Hongkongu. A kierowca i tak nie liczy.



   Już przez okno autobusu podoba mi się bardziej niż w Hongkongu. Czuję tę kolonialną atmosferę. I uwielbiam ją! Wysiadamy w starej części miasta. To jest to co lubię! Byłoby po prostu cudownie, gdyby nie zaczęło padać. A my bez parasola. Stajemy pod arkadami. Czekamy. Pada. Ile można stać?  
Tablica ogłoszeń

    Postanawiamy przemieszczać się pod daszkami. Czasem musimy (bez osłony) przeskoczyć na drugą stronę ulicy. Mokro, ale ciepło. Zwiedzamy i wciąż szukamy sklepu z parasolami. Wchodzimy do kościołów, żeby przeczekać. W końcu... Jest parasol! Płacimy oczywiście w walucie hongkongskiej. Pani wydaje nam więcej niż powinna, bo przecież tutejsza waluta ma niższą wartość. I oczywiście nasz parasol odgonił deszcz. Przynajmniej częściowo. 

   Robimy się głodni. Wchodzimy do jakiejś knajpki. Chcemy tylko zobaczyć menu, ale siadamy przy stole i w tym momencie stają przed nami szklanki z herbatą. Bo herbata dla Chińczyków jest najważniejsza. Szklanka musi być zawsze pełna. Nie ma wyjścia, zostajemy, chociaż kartę trudno zrozumieć. Nikt nie mówi po angielsku. Zamawiamy coś, co być może jest makaronem. Okazuje się cieczą o dziwnym kolorze, w której pływa makaron. Przestaję być głodna, ale właściciel groźnie na mnie patrzy. Trochę się go boję. Nie śmierdziało, więc zjadłam. Nie rozchorowaliśmy się.   

 Ruszamy dalej. Jak dobrze, że wszystkie ciekawe miejsca są położone blisko siebie. Najciekawszy był dla mnie dawny pawn shop, czyli lombard. Chińczycy bardzo wstydzili się, że muszą pożyczać pieniądze. Dlatego wchodząc do budynku kryli się za czerwoną drewnianą ścianą, która osłaniała ich przed wzrokiem przechodniów.  Zachowało się oryginalne wyposażenie kantoru: sejfy, biurka, liczydła. Liczydła zupełnie inne niż nasze. Wreszcie dowiedziałam się jak ich używać. I tutaj ogłaszam 


KONKURS:


Jak korzystać z chińskiego liczydła? 

Nagrodą będzie wpis na temat wybrany przez zwycięzcę.
 
Uczę się liczyć po chińsku







33 komentarze:

  1. Super, tylko pozazdrościć tych wszystkich wycieczek, dzięki którym masz okazje zobaczyć tyle ciekawych miejsc :) Dobrze, że danie, które zamówiliście było w miarę jadalne, bo kucharz był gotowy wlać ją wam do gardeł, i że nic wam po tym nie było, ponieważ wasze dalsze zwiedzanie już mogłoby nie być takie fajne.
    Liczydło wygląda dość ciekawie, na pierwszy rzut oka przypomina jakąś grę zręcznościową :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, zaraz po posiłku zażyliśmy magiczne zielone tabletki. Tak na wszelki wypadek.

      Usuń
    2. O, a co to za tabletki? Nam też czasem by się takie przydały, zwłaszcza w tych krajach, które mają inną florę bakteryjną niż nasza.

      Usuń
    3. Tutejszy specyfik, takie najlepiej działają właśnie ze względu na specyficzne bakterie. W składzie ma zioła tubylcze i węgiel. Niezwykle skuteczny. Orzechówka też się sprawdza, ale przecież nie będę nosić w torebce

      Usuń
    4. No tak, bo nie każdy specyfik zadziała w każdym kraju, bo ma różniącą się od siebie florę bakteryjną. Orzechówka? Matko, ale ja zacofana jestem, dobrze, że jest ktoś taki jak Ty, co to potrafi człowieka cierpliwie doinformowywać ;)

      Usuń
    5. Nowoczesna jesteś, a nie zacofana. Bo orzechówka to sposób prababci.
      Czasami się we mnie belfer budzi. Chociaż wcale za szkołą nie tęsknię

      Usuń
  2. To abak,prawda? Sporo o tym czytałam, ale na własne oczy jeszcze nie widziałam.

    A co do Macao - teraz już wiem, dlaczego przyjaciel mojego syna pojechał własnie tam - wcześniej studiował w Portugalii i świetnie zna ten język...

    A co do Mojego pytania w poprzednim wpisie - będę w Indonezji wdrugiej połowie lipca własnie, i chcę zobaczyć jak najwięcej, ale ogranicza mnie plan wycieczki:). Opis jest taki: Borobudur • Yogyakarta • Prambanan • Park Narodowy Bromo-Tengger-Semeru • Malang • Kalibaru • Klungkung • Kuta • Bukit JambulTanah Air Kita, czyli nasza ziemia i nasza woda to określenie Indonezji, używane przez mieszkańców tego wyspiarskiego kraju. Trasa pełna przygód prowadzi przez Jawę, serce Indonezji, która oszałamia kontrastami, oraz przez uwodzicielską i magiczną Bali kuszącą wspaniałymi krajobrazami i plażami. Obie wyspy fascynują kulturą i tradycyjnymi obrzędami. Ludzie, pejzaże, potrawy - wszystko jest tu barwne i egzotyczne. W znakomicie zaplanowanym programie jest czas na wszystko: wizyty w starożytnych świątyniach, podziwianie nieziemskich krajobrazów dżungli i wulkanów, wizyta na plantacji wanilii i cynamonu oraz zabytki z listy UNESCO. Przewidziano nawet krótki wypoczynek na rajskich plażach Bali.

    Pewnie Cię jeszcze pomęcze pytaniami, jeśłi pozwolisz...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie całkiem abak. Niewykluczone, że Chińczycy się na nim wzorowali. Ale mam wrażenie, że działa trochę inaczej.
      Wyprawa zapowiada się wspaniale. Zamiast Kuty wolałabym Ubud. Na Bromo prawdopodobnie będziecie wchodzić w nocy- może być zimno, nawet 16 stopni.
      Pytaj, nie ma sprawy

      Usuń
    2. Tak, w nocy - bo mamy potem obejrzec wschód słońca... Co do Kuty i UBud - niestety nie mam wpływu na trasę wycieczki:(, ale zapytam.

      Usuń
    3. Może Kuta ze względu na plażę, nie rajską niestety. Ubud jest bardziej magiczne moim zdaniem

      Usuń
  3. Spodobały mi się budynki, wyglądają imponująco! W tamtejszym menu przydałyby sie zdjęcia dla turystów, skoro nie można dowiedzieć sie po angielsku. Spotkaliśmy takie ilustrowane menu w dużej chińskiej restauracji, a jeśli ktoś je oczami, to tym bardziej przydatne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdjęcia potraw są w menu bardzo częste. Akurat w tej knajpce nie mieli. Inna sprawa, że zdjęcia bywają mylące.

      Usuń
  4. Chińskie liczydła... hymm... za Chiny nie wiem, o co w nich się rozchodzi... wobec tego nawet nie będę próbowała brać udziału w konkursie. Tablica ogłoszeń jest bardzo imponująca... wszystkie ogłoszenia przyklejane w równych rządkach i nikt na nikogo " się nie nakleja"... po prostu wyższa kultura ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj:) A w Macao/u też byłam... Zabawne, że zrobiłaś podobne zdjęcia, tylko kasyna Grand Lisboa brak :) Dla mnie najbardziej zaskakująca była sceneria placyków - trąciło klimatami południa Europy, ale siedzieli tam skośnoocy mężczyźni :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło, że wpadłaś do mnie.
      Chyba dlatego mi się tak podobało, że było portugalsko. Skwery były puste, bo padało, ale klimaty bardzo południowoeuropejskie

      Usuń
    2. I dla mnie to był taki kawałek Portugalii/Hiszpanii w Azji :) Ewenement.

      Usuń
  6. Ja dobrze wiem jak korzystać z chińskiego liczydła. Trzeba poprosić Chińczyka, żeby policzył za nas...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to wcale nie jest pójście na łatwiznę. Jak się dogadać z Chińczykiem?

      Usuń
  7. Jak zwykle ciekawie.
    Ale nie wiem jak skorzystać z chińskiego liczydła.
    Zapraszam do siebie po odbiór dedykacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygląda na to, że nie tylko Ty nie wiesz. Będę musiała sama wytłumaczyć :)

      Usuń
  8. O losie, jak ja ci zazdroszczę tej wycieczki !!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po prostu nie chcę, żeby się mściły niewykorzystane okazje.

      Usuń
  9. Te rejony są dla mnie kompletnie nieznane, ale mam nadzieję, że kiedyś będę miała okazję się tam wybrać :) A Twoja historia z parasolami przypomniała mi jak kiedyś we Włoszech złapał mnie deszcz i sprzedawca parasoli na moich oczach zmienił cenę z 5 euro na 7. Oczywiście chwilę potem przestało padać ;)

    A takie liczydło widziałam w Japonii (pierwszy raz w filmie "Wyznania gejszy"). W Japonii nazywa się soroban. Górne koraliki mają wartość 5, dolne 1, ale aby dokonać obliczeń, trzeba znać cały system oznaczania liczb i chyba nie jest to takie proste ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Japonii do Hongkongu ( a nawet Indonezji) nie jest daleko. My zwiedzamy tylko dlatego, że to jedyna okazja by poznać ten kawałek świata. Z Polski się nie wybierzemy

      Usuń
  10. Pewnie z każdej takiej wyprawy przywozisz sobie jakąś pamiątkę. Ciekawe, co to wybrałaś? Poza parasolem, oczywiście :)
    Zasad liczydła nawet nie staram się zgłębić. Wszystko, co mądre i dobre, jest proste ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem przywożę. Najczęściej jakiś obrazek albo ludową biżuterię. Tym razem tylko parasol i wspomnienia.

      Usuń
  11. Przed pojawieniem się kalkulatorów liczono u nas na kręciołkach. Nie był to mój czas pracy w księgowości i nawet nie wiem jak fachowo się nazywały. Ale z tego co mówiły moje starsze koleżanki praca na nich była przyjemna. Ciekawe co mieszkańcy Macao powiedzieliby o tych liczących maszyneriach?
    Pozdrawiam Ewo serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdopodobnie to był arytmometr. Praca przyjemna, bo wprowadzało się tylko cyfry. Nie wymaga to wysiłku myślowego wprowadzającego człowieka.

      Usuń
  12. Pewnie nigdy tam nie pojadę, nie ciągnie mnie w bardzo dalekie podróże, wolę zobaczyć to, co jest bliskie. A np. taka Białoruś potrafi być równie egzotyczna, co Chiny :-) Ale gdybym pojechał, to zdecydowanie wybrałbym Macao, a nie Hongkong. Ostatnio byłem i w Anglii, i w Portugalii i zdecydowanie bardziej odpowiadają mi te drugie klimaty. I nie chodzi o ciepło, bo ja jestem raczej zwolennikiem chłodniejszych okolic, lecz o tę powolność, luz, odpuszczenie sobie, brak spięcia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też bym nie pojechała gdybym nie miała blisko.
      Azjaci (ci z południowej Azji) generalnie są dość wyluzowani i zadowoleni z życia. I to jest to czego my, zimnokrwiści zazdrościmy południowcom. A czy ktoś nam zabrania odpuszczenia sobie?

      Usuń
  13. Ewo, i co, nauczyłaś się?
    Swoim ciekawym wpisem sprawiłaś, że zaczęłam szperać w mapie google i znalazłam szyld jakby z naszą polską krową:

    https://www.google.pl/maps/@22.194842,113.5381865,3a,75y,239.43h,89.92t/data=!3m6!1e1!3m4!1sgLgCknAzCBI236ChhyVckw!2e0!7i13312!8i6656!6m1!1e1

    Widziałaś to może? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy się nauczyłam? Potrzebuję praktyki :) Ale zrozumiałam zasady dodawania i odejmowania.
      Link wyświetla mi się do góry nogami! Dasz wiarę? Krowy nie widziałam, nie wiem czy byłam na tej ulicy. Ale zdaje się, że to są zdjęcia z 2009 roku, reklamy na pewno się zmieniły.

      Usuń