wtorek, 23 lutego 2016

Miasto lwa

   A właściwie państwo-miasto. Stworzone 50 lat temu. Powstało z wizji Lee Kuan Yew- pierwszego i długoletniego premiera. Miasto lwa, ale tak naprawdę to azjatycki tygrys. Singapur.



   Od momentu wylądowania nie mogliśmy oprzeć się porównaniom z Dżakartą.
   Powietrze- czyste i pachnące. Na szczęście o tej porze roku pożary dżungli na Kalimantanie (wypalanej przez koncerny w celu pozyskania ziemi pod uprawę palm olejowych) nieco przygasły i dym nie dokuczał. Również samochody nie są źródłem smrodu.
  Ogólna czystość. Nie jakaś sterylna. Ale śmieci trafiają do koszy. W okolicach "centrum zbiorowego żywienia" (czyli targowiska z setkami budek serwujących street food) znaleźliśmy ogromny (sięgający pierwszego piętra) kocioł. Zastanawialiśmy się nad jego przeznaczeniem. To po prostu podręczna spalarnia (czy jakaś inna forma utylizacji) śmieci. W Dżakarcie warung ze street foodem oznacza góry śmieci i smród. Cywilizacja!
   Fasady budynków wyglądają jak świeżo pomalowane. Nie brudzą się, bo powietrze jest czyste. Ale też mam wrażenie, że zwyczajnie właściciele dbają o wygląd.
   Porządek dotyczy chyba każdego aspektu życia. Co jest dużym zaskoczeniem dla przyjezdnych z Dżakarty. Motocykle nie parkują na chodnikach. Samochody zatrzymują się przed przejściem dla pieszych. Krzesła i stoliki zostawione na noc przed restauracją nie ulegają zdemolowaniu. Ba, nawet dekoracyjnym drzewkom ani jedna mandarynka nie spadnie z gałęzi! Przy drzwiach w środkach komunikacji pierwszeństwo mają wysiadający, a wsiadający czekają z boku. Z boku! Jak ktoś się zapomni, to życzliwa dłoń innego obywatela naprowadzi go na drogę cnoty.
   Właśnie, komunikacja. Cudowna! Sześć linii metra, często (w czasie świąt!) kursujące autobusy. Czy może być lepsza zachęta do rezygnacji z poruszania się własnym samochodem? I dlatego korków (i spalin) brak. Byliśmy tam w czasie świątecznym, może na co dzień jest inaczej. Ale jeśli nawet, to i tak duży plus za  transport publiczny.
   Planowanie. Wydawałoby się, że kiedy ma się do dyspozycji bardzo ograniczony teren, będzie się upychać budynki tak ciasno jak to tylko możliwe. Nic bardziej mylnego! Upychanie nie musi oznaczać ciasnoty. Dużo bardziej klaustrofobiczne odczucia miałam w Nowym Jorku. W Singapurze ulice i chodniki są szerokie. Przestrzeń! A do tego pełno tam zieleni. Oczywiście starają się wydrzeć ziemię morzu. A potem wspaniale ją wykorzystują. Przykładem tego są Gardens By The Bay. Wspaniałe miejsce wypoczynku łączące naturę z nowoczesnością. 
   Co jeszcze mnie urzekło? Chinatown oczywiście. Ze świąteczną atmosferą i sklepikami pełnymi staroci. Trudno się było oderwać. Poza tym stare miasto. Z kolonialnymi budynkami i duchem brytyjskiego imperializmu. Chwilami czułam się jak w filmie. No i zieleń. A właściwie przyroda. Bo gęsto zabudowane miasto, a jednak jest miejsce na parki. Cała jedna wyspa, Santosa to park wypoczynku i rozlicznych atrakcji, nie tylko przyrodniczych. A w samym mieście słychać ptaki...
   Jacy ludzie tam żyją? Na pierwszy rzut oka bogaci i szczęśliwi. Malezyjczycy, Chińczycy i Indyjczycy. Ich języki są językami oficjalnymi. Ale także angielski, język kolonizatorów.  
   Piękne, bogate, nowoczesne miasto.
Zatoka wewnątrz miasta



Gardens By The Bay
Te same ogrody nocą



Galerie handlowe...

...i tradycyjne sklepiki

Era kolonialna


 

26 komentarzy:

  1. Na czym miasto głównie zarabia?
    Fakt, komunikacja miejska to ważny element życia, w Polsce od zawsze traktowany po macoszemu. Niby są autobusy i może nawet niezbyt spóźnione, ale już wybór ich tras pozostawia wiele do życzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się zastanawiam. Internet podpowiada, że przemysł elektroniczny. Ale myślę, że zarabiają głównie na położeniu. Przez Cieśninę Singapurską przechodzą wszystkie statki podążające na Ocean Indyjski. Dzięki temu niewielkie państwo stało się jednym z najbogatszych w Azji.

      Usuń
    2. Chachmęcą, znaczy :) Tak myślałam.

      Usuń
    3. Wykorzystują położenie. Czyli robią coś czego my nie potrafimy. Chociaż przecież dawno, dawno temu Gdańsk doszedł do potęgi w ten sam sposób.

      Usuń
  2. Przez chwilę opis ładu i porządku zabrzmiał jak niemiecki ordnung :) Fajnie było pooglądać zdjęcia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam się, że to dobre skojarzenie. W tym kraju obowiązuje kara chłosty. Oczywiście bardzo humanitarna, nie więcej niż 25 uderzeń dziennie i tak żeby bolało, ale nie raniło.
      Zdjęcia po prostu pstryknięte;)

      Usuń
    2. :) o była bym za karą chłosty w wielu sytuacjach !! Słowo - nie żartuję

      Usuń
    3. A wiesz, że nawet klaps jest nieakceptowalny? ;)

      Usuń
  3. Takiej czystości i dbałości, o jakiej piszesz chciałoby się wszędzie. Wystarczy wyjść kawałek poza centrum dużego miasta a już śmieci, psie kupy, odrapane kamienice, flaszki i puszki po piwie chociaż kosze na odpadki obok...
    Budynki z czasów kolonialnych urokliwe bardzo:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Dżakarcie to nawet poza centrum nie trzeba wychodzić. Taką karność można w społeczeństwie wypracować. Kary muszą być surowe i nieuniknione

      Usuń
    2. Podobnie jak Jaga, w niektórych przypadkach jestem za drastycznymi metodami, czasami marzy mi się, żeby każdego kto śmieci na ulicy lub wywala śmieci do rowów, do lasu walił w głowę taki wielki młot!!!
      Nie mówiąc o bazgrzących po ścianach...

      Usuń
    3. Niektóre bazgroły zamieniają się w piękne murale ;) Ale zgadzam się z Tobą.

      Usuń
  4. Witaj Ewo!
    Co za widoki! Dzięki za wycieczkę.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wizytę!
      Serdeczności posyłam

      Usuń
  5. Singapur, tak jak piszesz, czyste miasto i podobno bezpieczne, nawet w nocy. A z ciekawostek to podobno guma do zucia jest zabroniona i to mi sie bardzo podoba. Teresa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przemyciłam niechcący paczkę. Bo zawsze mam w torebce. Na szczęście nikt się nie zorientował, bo to jest karalne.

      Usuń
  6. Niesamowite te nowoczesne budowle.
    Dziękuję Ci serdecznie za tę wycieczkę.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, bardzo niezwykłe. I to na terenie zagrożonym trzęsieniami ziemi.
      Cała przyjemność po mojej stronie.

      Usuń
  7. W Indonezji nie będę, ale dzięki temu blogowi więcej wiem, niż gdybym osobiście pojechała na te parę dni. Dziękuję serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też myślałam, że nie będę. Kto wie co nam pisane?

      Usuń
  8. Nic dziwnego, że śmieci trafiają do kosza, skoro kara wynosi 500$ sing.

    Z Singapuru przeniosłabym do swojego miasta zadaszenie nad kładkami-chodnikami nad jezdnią. A oni zapewne polskie prawo do własności mieszkań.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widywałam też śmieci poza koszami. Ale zupełnie pojedyncze. Nie wysokość kary odstrasza, ale jej nieuchronność.
      Zadaszenie kładek w tym klimacie to norma, w Dżakarcie też mamy.
      O nieruchomościach nic nie wiem, pewnie są bardzo drogie, bo ziemia droga. Ale jakichś właścicieli przecież mają.

      Usuń
  9. Przeniosłaś nas w piękne, ciekawe i bogate miejsce. Przypomina przepychem Dubaj. Dziękuję Ewo, za fantastyczne zdjęcia, dech zapierają.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My lokujemy pomiędzy Nowym Jorkiem a Tokio. Atmosfera trochę inna niż w Dubaju, ale to subiektywne odczucie.
      Pozdrowienia.

      Usuń
  10. Poproszę o wskazanie jakichś wad tego wspaniałego miasta. Te kilka śmieci, które nie trafiły do kosza, to za mało. Uprzejmie proszę o ujawnienie ciemnej strony Singapuru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pojechałam się zachwycać. W czasie świąt wszystko wygląda trochę inaczej. Następnym razem poszukam ciemnych stron. Ale czy je dojrzę? Po pobycie w Dżakarcie wszystko wydaje się piękne. Tylko 1,5 godziny lotu, a zupełnie inny świat. Może gdybym pobyła dłużej... Ale na dłużej mnie nie stać. Ha, mam- drożyzna! Espresso w przeciętnej knajpce kosztuje jakieś 18 złotych. Plus podatek i napiwek.

      Usuń