czwartek, 27 sierpnia 2015

"Miłość na Bali"- Tanya Valko

      To nie jest wpis o naszej wizycie na Bali. To jest bardzo niestety krytyczna recenzja książki, którą przeczytałam raczej z obowiązku. 


źródło okładki: http://www.proszynski.pl/Milosc_na_Bali-p-32943-.html

Pisanie niepochlebnej recenzji o książce, której autorka jest uwielbiana przez fanki jest jak wkładanie kija w mrowisko. Ale nie mam wyjścia- “Miłość na Bali” Tanyi Valko nie zachwyciła mnie. Może dlatego, że nie jestem miłośniczką romansideł. Ale przecież nawet one mogą być przyjemne w odbiorze. Czyli nie o gatunek dzieła tu chodzi.
Nie da się ukryć, że kolejna część “Azjatyckiej sagi” jest dużo słabsza od pierwszej. Tak jakby pomysły się autorce skończyły. W losy swoich bohaterek postanowiła wpleść rzeczywiste problemy z jakimi do polskiego konsula zwracali się rodacy. Mam wrażenie, że inspirowała się również pracami innych autorów piszących o Indonezji.
“Miłość na Bali” to kolejne spotkanie z Dorotą, Marysią i Melią. Ich osoby luźno wiążą trzy, właściwie niezależne opowieści.
Pierwsza zaczyna się prawie dokładnie w momencie zakończenia poprzedniej części sagi, w dniu ślubu Marysi i Karima. Jakże niezwykle te kilka godzin wpłynęło na stosunek dziewczyny do narzeczonego! I później na całe małżeństwo. Już nie jest zakochana, nie wie czy chce ślubu. To bardzo charakterystyczne dla bohaterek sagi- schizofreniczne, nagłe rozdarcie i podejmowanie decyzji totalnie zaprzeczających dotychczasowemu myśleniu. To nie sprzyja budowaniu postaci, nie pokazuje ich rozwoju. Ale może to u nich rodzinne? Bo Dorota nagle postanawia zostać na Bali. Porzuca dotychczasowe życie, wizerunek matki i babci i postanawia być bizneswoman, albo przynajmniej jej solidną pomocnicą. A zostaje bon vivantem. Przypadkowo poznaje turystkę z Polski i pomaga jej w poważnej opresji.
Ta część jest dość tragiczna, zdarzają się dwie śmierci, ale właściwie przechodzi się nad nimi do porządku dziennego, jakiegoś wyjątkowego smutku nie widać.
Druga opowieść to losy zagranicznych, w tym polskich studentów, stypendystów programu Darmasiswy. Tak jak poprzednio pomysł zaczerpnięty wprost z życia. Dorota dość blisko się ze studentami wiąże. Trochę im nawet matkuje zapominając, że ma własne dzieci. Nie interesuje jej młodsza córka, ani nastoletni syn.
Znowu mamy wątek romantyczny, tragiczną śmierć i usiłowanie zabójstwa. Czy muszę dodawać, że nie bardzo to wstrząsa naszą bohaterką? Trudno powiedzieć czy ktokolwiek się przejął, bo pozostałe zaangażowane osoby wyjeżdżają, znikają, a wraz z nimi znika wątek.
W trzeciej części Dorota trafia do osławionego więzienia Kerobokan. Winien jest jej nowy ukochany, którego natychmiast po aresztowaniu przestaje kochać. A przecież był “jej drugą połówką, jej drugim ja, utraconym lustrzanym odbiciem”. Zmagania z więzienną rzeczywistością są bardzo realnie opisane. Nieustannie miałam wrażenie, że już to czytałam. No tak:  Kathryn Bonella i “Hotel Kerobokan”! Prawdopodobnie Tanya Valko też to czytała i mocno się inspirowała.
Pomiędzy przygodami Doroty przemykają pozostali bohaterowie, ale właściwie tylko zapełniają kartki. Ich związek z opisywanymi zdarzeniami jest bardzo luźny. Może dlatego, że powieść nie ma spójnej fabuły, a postaci nie ewoluują. Jeśli się zmieniają to w sposób psychologicznie nieuzasadniony. Wyraźnie brakuje dokończenia wątków, ściślejszego powiązania ich ze sobą.
Nie podoba mi się język powieści. Z jednej strony sztucznie naukowy, a z drugiej potoczny, slangowy, wręcz wulgarny. Nie mam nic przeciwko temu, żeby narrator, kiedy jest to uzasadnione, używał pojęć encyklopedycznych, a bohaterowie, jeśli muszą, wulgaryzmów. A tu jest odwrotnie. Narrator: “Chcieli ją zajebać na śmierć”. Naprawdę nie można tego opisać mniej prostackimi słowami? Dla równowagi student muzykologii, wyjaśniając czym jest gamelan cytuje prawie dosłownie Wikipedię,  
Skoro o języku mowa: zafrapowało mnie użyte kilkakrotnie sformułowanie “siedzieć na zmysłach”. Nie wiem co oznacza, w żadnym słowniku nie znalazłam wyjaśnienia.
Bardzo się cieszę, że Tanya Valko stara się przybliżyć czytelnikom indonezyjskie, bardzo dla nas egzotyczne tradycje i zwyczaje. Ciekawie próbowała opisać duchowość Balijczyków, ich hinduistyczne wierzenia. Niestety, urwała ten wątek, a szkoda.
Boję się jednak, że autorka często ulega stereotypom. A wraz z nią miłośnicy jej powieści.
Z niektórymi z tych uogólnień muszę dyskutować. Mówiąc o tym, że Indonezyjczycy się nie myją (skąd takie informacje?) trzeba pamiętać w jakich warunkach żyją. Często jedyną bieżącą wodą jest przepływający obok kanał ściekowy. A przecież jako muzułmanie mają obowiązek myć się przed modlitwą. I oczywiście korzystanie z papieru w toalecie w ich pojęciu czyni nas brudasami. Oni zamiast papieru używają wody.
Absolutnie oburzające jest kilkakrotne stwierdzenie “ naród genetycznie upośledzony”. To, że działają inaczej niż my, w sposób dla nas niezrozumiały, nie znaczy, że są upośledzeni.
“  Wszystkiemu są winne niedożywienie i nasze tradycyjne indonezyjskie jedzenie, które jest nic niewarte, bowiem oprócz zapchania brzucha potrawy przeważnie nie dostarczają żadnych wartościowych składników odżywczych (...) mówimy o embrionie, który jeszcze jest w brzuchu niedożywionej lub źle żywionej azjatyckiej matki. On już podczas życia płodowego rozwija się nieprawidłowo, a z czasem te ułomności jeszcze się pogłębiają. Ich powodem jest awitaminoza“
Tak o swoim narodzie wypowiada się wykształcony na zagranicznych uniwersytetach, znający kilka języków lekarz, który życie płodowe spędził w łonie niedożywionej indonezyjskiej matki.
Brak wykształcenia wynika bardziej z niedoskonałości systemu edukacji niż uszkodzeń. Przy tym jakie autorka ma pojęcie o genetyce, że łączy wady tego typu z niedożywieniem? Awitaminoza nie jest uszkodzeniem genetycznym.
I jeszcze jeden stereotyp dotykający mnie osobiście: żołdacy. Pod taką nazwą występują w powieści żołnierze. I gdyby tylko chodziło o jakichkolwiek żołnierzy. Tanya Valko w niekorzystny i niezgodny z prawdą przedstawia Wojsko Polskie. Po pierwsze w powieści typowymi chamami są żołnierze chroniący ambasadę. Autorka powinna wiedzieć, że jedynym przedstawicielem Wojska Polskiego jest w ambasadzie Attache Obrony. A za bezpieczeństwo są odpowiedzialni funkcjonariusze BOR. I właściwie mogliby oskarżyć autorkę o zniesławienie.

Romansidło to tania rozrywka do pociągu czy na plażę. W tym przypadku rozrywka wątpliwa. Dlaczego każda bohaterka Tanyi Valko ma dziwne relacje z matką lub córką, albo i z jedną i z drugą? Dlaczego tyle w jej książkach przemocy seksualnej, opisów orgii, wulgarności? Bo to się dobrze sprzedaje? Dziękuję, nie kupuję.

2 komentarze:

  1. Dzień dobry! Bardzo przyjemnie czytało mi się Pani recenzję. Pozdrawiam z Rembertowa - Agnieszka P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Pani Agnieszko. Cieszę się, że się podobało. Zapraszam ponownie.

      Usuń