sobota, 20 czerwca 2015

Fryzjer

Powrót do Jakarty. Czy do siebie?  Wprawdzie zakupy robię w tych samych miejscach, chodzę do jednego fryzjera, ale u siebie nie jestem. 
W pewnym wieku farbowanie włosów jest koniecznością. A w Indonezji także wyzwaniem.
 Trudno się dogadać, jeśli fryzjer zna tyle  angielskich słów ile ja indonezyjskich. Czasem zniecierpliwiona przechodzę na polski, a on dalej ze zrozumieniem kiwa głową i uśmiecha  się uprzejmie. Czyli nie ma dla niego znaczenia co mówię.  Wczoraj akurat nie było problemu z ustaleniem koloru. Ten co poprzednio był dostępny. Hura! Przyjemność zaczyna się od mycia głowy. Na leżąco, Drogie Panie. Żadnego niewygodneggo odchylania głowy,  żadnej uwierającej w kark krawędzi. Za to długi,  cudowny masaż.  Aż chce się mruczeć z przyjemności.  Bo tu się przychodzi także po refleksologię, czasem wyłącznie na masaż głowy i ramion.
Czas usiąść na fotelu.  Na uszy zakładają mi ochraniacze. Świetnie,  mam pewność,  że nie będę przypadkowo wybrudzona. Z farbą na głowie trzeba trochę posiedzieć. Może w międzyczasie manicure, pedicure,  albo masaż stóp?  Tym razem nie, dziękuję, wolę poobserwować.
Zakład jest duży ( ze dwadzieścia stanowisk) i bardzo gwarny. Zatrudnia sporo młodych ludzi, głównie mężczyzn.  Klientela koedukacyjna. Nie tylko żeńska jej część dba o dłonie i stopy.  Mężczyźni równie często proszą o te usługi. Moją ciekawość wzbudza kobieta  w hidżabie. Tak, przyszła w tym samym celu co ja. Siada na fotelu, zdejmuje chustę. Jejku, kiedy spotykam się z koleżankami one zawsze, nawet w domu mają zakryte włosy.  Myślałam,  że fryzjerka przychodzi do nich. A tu proszę, żadnego problemu. 
No dobrze, czas zmywać farbę.  Znowu przyjemne masowanie. Suszenie prawie jak u nas. Tyle, że fryzjer w jednej ręce trzyma suszarkę i grzebień. I jest dużo delikatniejszy. Czy tylko tak mi się wydaje?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz