Powrót do Jakarty. Czy do siebie? Wprawdzie zakupy robię w tych samych miejscach, chodzę do jednego fryzjera, ale u siebie nie jestem.
W pewnym wieku farbowanie włosów jest koniecznością. A w Indonezji także wyzwaniem.
Trudno się dogadać, jeśli fryzjer zna tyle angielskich słów ile ja indonezyjskich. Czasem zniecierpliwiona przechodzę na polski, a on dalej ze zrozumieniem kiwa głową i uśmiecha się uprzejmie. Czyli nie ma dla niego znaczenia co mówię. Wczoraj akurat nie było problemu z ustaleniem koloru. Ten co poprzednio był dostępny. Hura! Przyjemność zaczyna się od mycia głowy. Na leżąco, Drogie Panie. Żadnego niewygodneggo odchylania głowy, żadnej uwierającej w kark krawędzi. Za to długi, cudowny masaż. Aż chce się mruczeć z przyjemności. Bo tu się przychodzi także po refleksologię, czasem wyłącznie na masaż głowy i ramion.
Czas usiąść na fotelu. Na uszy zakładają mi ochraniacze. Świetnie, mam pewność, że nie będę przypadkowo wybrudzona. Z farbą na głowie trzeba trochę posiedzieć. Może w międzyczasie manicure, pedicure, albo masaż stóp? Tym razem nie, dziękuję, wolę poobserwować.
Zakład jest duży ( ze dwadzieścia stanowisk) i bardzo gwarny. Zatrudnia sporo młodych ludzi, głównie mężczyzn. Klientela koedukacyjna. Nie tylko żeńska jej część dba o dłonie i stopy. Mężczyźni równie często proszą o te usługi. Moją ciekawość wzbudza kobieta w hidżabie. Tak, przyszła w tym samym celu co ja. Siada na fotelu, zdejmuje chustę. Jejku, kiedy spotykam się z koleżankami one zawsze, nawet w domu mają zakryte włosy. Myślałam, że fryzjerka przychodzi do nich. A tu proszę, żadnego problemu.
No dobrze, czas zmywać farbę. Znowu przyjemne masowanie. Suszenie prawie jak u nas. Tyle, że fryzjer w jednej ręce trzyma suszarkę i grzebień. I jest dużo delikatniejszy. Czy tylko tak mi się wydaje?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz